Tekst profesora Pawła Śpiewaka ukazał się w środę a w czwartek dowiedzieliśmy się, że Paweł Śpiewak umarł.
To najbardziej gorzka puenta do jego gorzkiej analizy tego co tu i teraz.
/Zbigniew Szczypiński, w Studio Opinii/
ברוך דיין האמת
W czwartek, 30 marca wieczorem pojawiła się smutna informacja o odejściu cenionego socjologa i byłego dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego. Paweł Śpiewak zmarł nagle w wieku 71 lat. W najnowszym numerze tygodnika „Polityka” opublikowany został jego tekst – jak się okazuje – ostatni, który teraz można odczytać jako swego rodzaju testament; z gorzkim przesłaniem: czuję się bezsilny.
Czuję się bezsilny, słuchając o kolejnych aferach, które już nie budzą głębszych emocji. Korupcja polityczna jest wszechpotężna. Scena publiczna oddala się od nas. Już nawet nie jest obca, wstrętna, zniechęcająca, ale po prostu pusta, żadna, w której tak bardzo nie chcę się rozpoznać. Skłania do bezradnej irytacji, rodzi przygnębienie. Na nic nie mamy wpływu. Uciekam od polityki lub jej lokalnej namiastki. Nie widzę powodu, by się jej przyglądać, bo tam nic nie ma poza koteriami. Żadnej refleksji, myśli, programów.
/…/
Partiokracja zamiast demokracji
Obserwacja życia politycznego nauczyła mnie, i to dość wcześnie, że nasz system polityczny można od lat nazywać partiokracją. Kluczową rolę w rządzeniu odgrywają partyjne oligarchie najczęściej tożsame z władztwem nad instytucjami administracji publicznej oraz samorządowej, a także spółkami Skarbu Państwa (dwie są ulubione przez wszystkie rządy: KGHM i Orlen). Partie starają się swoimi ludźmi obsadzić wszystkie ważne stanowiska państwowe oraz kapitałowe, a podległe państwu, rodzi się warstwa nowych właścicieli państwa zależna od liderów partii, następuje wtórna prywatyzacja instytucji i marnotrawione są miliardy złotych. Kryteria merytoryczne w doborze kadr stopniowo są zastępowane czysto politycznymi. Widać to dziś we wszystkich obszarach życia, nawet w Lasach Państwowych będących lennem Solidarnej Polski.
Partiokracja zwykle oznacza też zastąpienie systemu liberalno-demokratycznego przez procedury większościowe. Większość ma rację, nawet jeśli łamie konstytucję czy umowy międzynarodowe. To się nazywa wola zbiorowa czy wola narodu. Tak więc każda z partii tworzy swoje nomenklatury (podobnie jak w PZPR), a temu towarzyszy rozbudowany system zależności, zwany najlepiej klientelizmem czy neofeudalizmem (pojawiają się lenna partyjne będące w dyspozycji lokalnych baronów). Tak było za rządów SLD, tak do gigantycznych rozmiarów rozwinął się ten model rządzenia w czasach prawicy. Zagrożone lub wręcz zniszczone zostały instytucje równoważące władzę wykonawczą, jak sądy, prokuratury, Bank Centralny, Trybunał Konstytucyjny oraz znaczne obszary dotąd prywatnego obrotu gospodarczego, po części media publiczne. Zachowała pewną niezależność wobec centrum administracja samorządowa, choć mechanizmy partyjnej dominacji tam również się jawnie rozpleniły. Powstał szczególny rodzaj „kultury politycznej” opartej na partyjnych układach. Nie oznacza to, że w partiach nie ma wielu ciekawych osób, krytycznych, zdolnych, ale ich cele i lojalności są zawsze partyjne.
Marnotrawstwo kadr jest od lat oszałamiające. Idea ekspertów czy fachowców jest poza tym piękna, ale zwykle mały z nich pożytek dla partii. Awans pośród własnych kadr partyjnych najczęściej prowadzi do obniżenia jakości polityki w każdym jej wymiarze. Widać to dobrze, kiedy analizuje się dzisiaj działanie wielu instytucji – od Ministerstwa Edukacji po MSZ. Tam arogancja najserdeczniej wita się z niekompetencją. Za czasów prawicy taka jest norma, ale – śmiem twierdzić – proces upartyjnienia państwa sięga już wczesnych lat 90., a po raz pierwszy zetknąłem się z nim w resorcie edukacji w 1993 r., gdy współkierował nim Kazimierz Marcinkiewicz, późniejszy premier. ZChN dostało posady i wywalono osoby niepartyjne. Za czasów premiera Millera było to już normą. Partia i administracja publiczna stały się jednym. Rozwalano służbę cywilną, a dobił ją ostatecznie PiS na początku swoich rządów. Korzyści z pełnienia funkcji państwowych przez partyjnych nominatów budziły i będą budzić najgorsze podejrzenia. Szczęśliwie UE wymusza pewne normy działania wielu urzędów, choć bywa z tym bardzo różnie. I tak na czele komisji konkursowych staje „nasz” człowiek i wie, jak słusznie pieniądze rozdysponować.
Jak zauważyłem, partie są niechętne społeczeństwu obywatelskiemu. Trochę jakby z nim konkurowały, ale i go unikały, udawały, że takiego społeczeństwa wcale nie ma. PiS próbuje wręcz organizacje społeczne jakoś upaństwowić i kontrolować, trzymając na krótkiej smyczy za pomocą finansów. Nawet powołali Instytut Wolności – to dzieło Glińskiego – by wolności ograniczać. Większości w miarę niezależnych instytucji nie cierpią, jak choćby ZNP czy niezależnych związków zawodowych. Nawet Solidarność, sprzyjająca tej władzy, zamilkła czy zanikła i nie ma już nic do powiedzenia.
Inne partie traktują NGO-sy z dystansem, trochę tak, jakby miały monopol wiedzy i nie chciały się dzielić wpływami i korzystać z wiedzy różnych grup, w tym wiedzy organizacji zawodowych. Wydaje się, że swoimi oczekiwaniami i pomysłami niepotrzebnie niepokoją partyjnych funkcjonariuszy.
Partie mają strukturę oligarchiczną, liderzy kontrolują komunikację, finanse, od nich zależy, kto wejdzie na listy wyborcze, wyznaczają strategie działania. Tak pewnie musi być, tak się dzieje w wielu krajach, choć ma to coraz mniej wspólnego z ideą demokracji reprezentacyjnej. Bo kogo partie reprezentują, jeśli należy do nich łącznie kilkadziesiąt tysięcy osób?
Wędrówka do świata głupoty
Czuję się zmęczony i, co najgorzej, bezsilny, słuchając wszechobecnej propagandy, bo zdaje się, że nic poza propagandą nie ma już dostępu do głównych mediów. Oczywiście wolę tę antypisowską, ale każda z nich jest tak nudna, przewidywalna, role są rozdane i politycy, aktorzy kukiełkowi, odgrywają swoje role nawet bez zbędnych, nadmiernych emocji i bez przekonania. Życia w tym naprawdę niewiele. Nawet generałowie, których uważniej słuchałem, chcąc zrozumieć wojnę w Ukrainie, popadli w jednostronność i monotonię. Meldują wyniki starć i nie potrafią powiedzieć nic, co przekracza aktualny stan konfliktu.
Prawicę popiera w zasadzie cały episkopat. Nawet jeśli się nią brzydzą, to i tak mają z tego aliansu same korzyści, od ideologicznych po majątkowe. Najgorsze, że religia zamieniła się w ideologię o religijnych treściach, i to w wydaniu nacjonalistycznym oraz tradycjonalistycznym. Kończy się to upadkiem autorytetu kościelnych instytucji i księży. Nic dziwnego, że w reakcji nastał czas agresywnego i głupawego ateizmu prezentowanego przez tzw. akademickich filozofów. Jest jeszcze ideologia pisowska autorstwa Legutki, Nowaka, Krasnodębskiego, Wildsteina i paru innych dziennikarzy czy publicystów z „Do Rzeczy” czy „w Sieci”. To truciciele polskich dusz, promujący szowinizm, nietolerancję i prostactwo nie tylko w słowach, ale w działaniu. Obudzili i usankcjonowali najprymitywniejsze odruchy.
/…/
Opublikowano na prawach cytatu; czytaj całość artykułu Polityka 14.2023 (3408) z dnia 28.03.2023: