Przylądek nie jest najbardziej na południe wysuniętą częścią Afryki. Dalej na południe wysuniety jest Przylądek Igielny. Ale własnie tutaj, na południe od Przylądka Dobrej Nadziei jest granica dwóch oceanów: Oceanu Atlantyckiego i Indyjskiego. W pogodne dni – za sprawą różnic temperatury obu oceanów a co za tym idzie różnego rodzaju żyjącego w nich planktonu – można wyraźnie zobaczyć różnicę kolorów obu akwenów.
Na przylądku kapsztadzki wiatr jest niezwykle dokuczliwy. Chociaż mieszkańcy Kapsztadu mówią o wietrze „doktor wiatr” bowiem wywiewa on z miasta wszelkie zanieczyszczenia i insekty. O tym jak jest silny niech świadczy fakt, że niekiedy, jesienią, służby miejskie rozciągają wzdłóż chodników Kapsztadu liny, aby witr nie zwiał przechodniów.
Najwyższy szczyt przylądka i świadomość, że gdzieś – patrząc na południe – jest już tylko Antarktyda a w prawo Ameryka Południowa; robią wrażenie. Jesteśmy rzeczywiście „nakońcu świata”.
Pikno tego miejsca podkreśla jeszcze fakt, że zbliża się zachód słońca; nie ma już turystów i jesteśmy na przylądku sami.
A po powrocie z Przylądka Dobrej Nadziei, jeszcze wizyta w winnicach i najpiękniejszym ogrodzie botanicznym świata. Zmiana warty przed zamkiem kapsztadzkim i wylot do Durbanu.
Czułe na choroby róże sadzone są na skraju upraw winorośli i „sygnalizują” choroby roślin
Malownicza zmiana warty
Czytaj koolejny wpis DURBAN – Zibali