Piotr Nowaczyk
Wspomnienia NIE-ujawnione
Rozdział 18
Piła turystyczna
Rozrywek w Pile nie było. Jedno kino, jeden dom kultury. Jedynym punktem tlącego się życia kulturalnego był MPiK – klub Międzynarodowej Prasy i Książki. Było to połączenie księgarni, kiosku z gazetami i kawiarni, gdzie można było poczytać zagraniczne gazety. Jego szefową była pani Wacława, dla przyjaciół Wacia. Starała się jak mogła organizować wieczorki autorskie, zapraszać znanych ludzi, a tę małą kawiarenkę przekształcić, chociażby raz na jakiś czas w klub dyskusyjny. Polubiliśmy się. Gdy zostałem przewodniczącym Polskiego Towarzystwa Przyjaciół ONZ Oddział Wojewódzki w Pile, naturalnym wyborem było wybranie tegoż MPiK-u jako siedziby Towarzystwa. Poprosiłem też Wacię, aby zechciała zostać wice-przewodniczącą oddziału. Przy drzwiach wejściowych przykręciliśmy nową niebiesko-białą tablicę. Fakt, że w Pile powstaje jakaś „ONZ-owska organizacja” wywołał spore zainteresowanie.
Zorganizowaliśmy zebranie założycielskie. Ogłoszenie o nim wymalowaliśmy flamastrami na biało-niebieskich plakatach PTPONZ, które przywiozłem z Warszawy. Wacia umieściła je obustronnie na tzw. koziołku – drewnianym statywie – który wystawiła w poprzek deptaku, przed wejściem do klubu MPiK.
Koziołka ukradziono w nocy. Jak okazało się później, nie z miłości do ONZ, lecz na opał. Pomimo tego, na zebranie założycielskie przyszło sporo osób. W moim wystąpieniu zapowiedziałem, że zorganizuję w najbliższych tygodniach wycieczkę do Wiednia, której głównym punktem programu będzie odwiedzenie UNO-City, czyli europejskiej siedziby Organizacji Narodów Zjednoczonych. Prawie wszyscy zebrani poprosili o deklaracje członkowskie. W jeden dzień powstało liczące kilkadziesiąt osób koło PTPONZ. Liczba nowych członków była imponująca. Liczba chętnych wpisujących się na listę wyjazdu do Wiednia krążyła po sali i dopisywano do niej coraz to nowe nazwiska. Byłem zachwycony. Wacia też.
Zorganizowaliśmy wyjazd. Wynajęliśmy duży autokar i profesjonalnego pilota. Ustaliliśmy program zwiedzania. Napisałem list do UNO-City w Wiedniu zawiadamiając, że tego i tego dnia przyjadę z grupą przeszło 30-tu „Przyjaciół ONZ” i proszę o umożliwienie zwiedzenie siedziby organizacji z przewodnikiem. Tłumaczenie wizyty zapewniam we własnym zakresie. Otrzymałem odpowiedź po niemiecku, na oficjalnym ONZ-owskim druku. Wyznaczono nam konkretną datę i godzinę zwiedzania.
Nasz autokar wypełniony do ostatniego miejsca zajechał na granicę czechosłowacko-austriacką. Przed granicznym szlabanem stała długa kolejka autokarów. Wiele z nich na polskich rejestracjach, w tym na rejestracjach pilskich. Austriaccy celnicy kazali tym autokarom zjeżdżać na bok, otwierać luki bagażowe i otwierać największe walizki, których rozmiar kłócił się z programem dwu- albo trzy-dniowego wyjazdu. „Oj, trzepią!” – jęknęła jedna z uczestniczek naszego autokaru. Stanie na granicy przedłużało się. Robiło się późno. Umówiona przeze mnie na godzinę 16:00 wizyta w europejskiej siedzibie ONZ stawała się coraz bardziej zagrożona. Denerwowałem się. Wysiadłem z autokaru i wraz z Danusią poszedłem porozmawiać z austriackimi celnikami. Wytłumaczyłem im, że prowadzę dużą grupę działaczy pro-ONZ-owskiej organizacji. Pokazałem list z zaproszeniem wskazujący godzinę wyznaczoną na spotkanie w UNO-City Wiedeń. Wytłumaczyłem, że dalsze oczekiwanie na kontrolę graniczną zagraża programowi całego naszego wyjazdu. Austriacy przeczytali przedłożone papiery, naradzili się, a następnie wstrzymując ruch pozostałych pojazdów przeprowadzili nasz autokar, z ominięciem długiego sznura zatrzymanych do kontroli polskich autokarów aż poza graniczny szlaban. Moi pasażerowie bili brawo. Byli zachwyceni.
Po zwiedzeniu siedziby ONZ towarzystwo rozbiegło się po mieście. Mieliśmy je zwiedzać na drugi dzień, ale wszyscy zażyczyli sobie, aby zacząć od Mexico Platz. Ten plac targowy przypominał bardziej turecki bazar niż jakąś austriacką kulturalną atrakcję. Plac otaczały kramy wypełnione elektroniką, sprzętem high-fi, podrabianymi zegarkami i różnym pamiątkarskim chłamem. Skoro grupa tak chciała, to trudno. Zaczniemy rankiem od Mexico Platz, a resztę atrakcji Wiednia pokażę nowym członkom PTPONZ po południu. Umówiliśmy się na tym placu z kuzynem Danusi mieszkającym od lat w Wiedniu. Stanąłem na najwyższych punkcie placu, przed jakimś sklepem i ponad głowami tłumu wypatrywałem kuzyna. Obok postawiłem moją torbę podróżną. W pewnym momencie zaczęła mnie zagadywać jakaś Cyganka. Po chwili druga Cyganka zaczęła mnie szturchać w bok i zagadywać łamaną niemczyzną. Odwracałem się od nich z niechęcią. W pewnym momencie jedna z nich stanęła przede mną i zapytała: „Was kostet das?” (Ile to kosztuje?) Oniemiałem. W ręku trzymała moją piżamę. Obejrzałem się za siebie. Moja torba podróżna była otwarta i do połowy rozpakowana. Grupa Cyganów przeglądała moje rzeczy gestykulując między sobą i ustalając co kto zabierze. Nie wytrzymałem. Wyrwałem Cygance z ręki moją piżamę, Cyganowi mój pędzel do golenia, którym gładził się już po twarzy. Reszcie kazałem natychmiast wszystko oddać. Pojawił się kuzyn Danusi, więc zarządziłem natychmiastowy odwrót z tego miejsca.
Wyjazd do Wiednia zaowocował nadspodziewanym wzrostem liczby chętnych do wstąpienia w szeregi Polskiego Towarzystwa Przyjaciół ONZ. Moi koledzy w Warszawie podziwiali moje zdolności marketingowe. Oddział w Pile rósł w oczach. Miał chyba najwyższą liczbę zadeklarowanych członków w całej Polsce. „Kiedy organizuje pan następny wyjazd?” – pytano mnie na ulicy. „No przecież byliście już w Wiedniu, zwiedziliście siedzibę ONZ, chcecie jechać tam jeszcze raz? – pytałem zdziwiony. „Oczywiście” – usłyszałem. „Bo wie pan, jak ci Austriacy trzepali na granicy te wszystkie polskie autokary, to my wszyscy baliśmy się o nasz towar. A pan poszedł z żoną, pokazał im jakieś papiery, zagadał i przepuścili nas bez kontroli”.