Piotr Nowaczyk
Wspomnienia NIE-ujawnione
Rozdział 34
Misja
Nasz dom w Saint Maur znów napełnił się gośćmi. Z Poznania przyjechały moja mama i siostra, a z Niemiec przyjechała pani Lengsfeld. Zaprosiliśmy ją do Paryża aby odwdzięczyć się za gościnę, którą udzieliła nam po drodze, jak również za liczne paczki, które przysyłała nam bezinteresownie w trudnych latach stanu wojennego. Nigdy wcześniej nie była w Paryżu. Moja mama i siostra mówiły dobrze po niemiecku. Była to super okazja abym całej trójce równocześnie pokazał Paryż i okolice. Tymczasem wróciłem do domu z podpisanym kontraktem, wizytówkami drugiej co do wielkości francuskiej kancelarii adwokackiej i biletem lotniczym do Warszawy. Plany trzeba było zweryfikować. Powitalna kolacja z okazji przyjazdu bliskich nam gości zamieniła się w bankiet z okazji mojego awansu.
W samolocie Air France do Warszawy przyszło mi usiąść koło sfrustrowanego jegomościa z Rennes. Skarżył mi się, że pracował spokojnie całe lata w jakimś banku. Nagle w piątek dowiedział się, że szef wysyła go do Polski aby prywatyzować jakiś bank. Żalił mi się, że nie zna się na tym. Nie lubi podróżować i wolałby zostać z rodziną w rodzinnym mieście, a tu taka misja. „A dlaczego akurat pana delegowali? – zapytałem grzecznie. „Bo byłem kiedyś w Syrii, więc oni uznali, że znam się na sprawach wschodnich”.
Mój nowy szef Françis Louvard dał mi wolne popołudnie. Miał jakieś ważne spotkania. Poprosił abym czekał na niego w barze Hotelu Victoria o godzinie 22:30. Nie byłem w Warszawie od długiego czasu. Ciekaw byłem na ile miasto się zmieniło. Łaziłem długo po ulicach. Obszedłem całą Starówkę i zrobiłem się głodny. Wszedłem do jakiejś restauracji i dowiedziałem się, że niedługo zamykają, więc mnie nie obsłużą. Wszedłem do drugiej, kelner popatrzył na mnie z niechęcią. „Jest już po 21:00 a my o 22:00 zamykamy”. Pomyślałem sobie, że wszystko jest O.K., zdążę zjeść cokolwiek. Jednak kelner wytłumaczył mi, że kucharz zaczął już sprzątać, wygasił piec, a do godziny 22:00 to oni teraz chcieliby posprzątać. Obszedłem cały Rynek Starego Miasta i wszędzie potraktowano mnie podobnie. Pomyślałem sobie, że jedyny ratunek dla mnie głodnego, to wrócić pospiesznie do Hotelu Victoria i tam coś zjeść zanim spotkam się z szefem w barze. Na okolicznych zegarach wybiła godzina 22:00 i wówczas stało się coś niebywałego… Zgasły wszystkie światła uliczne.
Dowiedziałem się później, że warszawiakom „nie opłacało się” wówczas oświetlać Rynku Starego Miasta po godzinie 22:00, skoro wszystkie restauracje są już nieczynne. Faktycznie, drzwi do nich pozamykano, światła wygaszono, a nieliczne oświetlone okna na wyższych piętrach nie dawały szans na skuteczną orientację w tym ciemnym terenie. Po omacku wszedłem w uliczkę Wąski Dunaj. Po nierównym bruku posunąłem się kilkanaście metrów do przodu, lecz w ciemnościach zamajaczyły mi jakieś podejrzane postacie nadchodzące z przeciwka. Wystraszyłem się. Zawróciłem i podobnie po omacku wszedłem w uliczkę Szeroki Dunaj. Tutaj nic nie majaczyło. Odetchnąłem z ulgą. Po kilkudziesięciu metrach nabrałem jednak wątpliwości. Jeśli tu mi ktoś da w łeb, to nie będzie nikogo, kto to zauważy. Z duszą na ramieniu wyszedłem wreszcie na lepiej widoczne Podwale. Po dwóch czy trzech zakrętach trafiłem na otwartą przestrzeń. W ciemnościach dostrzegłem znicz Grobu Nieznanego Żołnierza i majaczący kontur Hotelu Viktoria ze święcącym się neonem. Idąc tak w mroku wspominałem Paryż – la ville lumiére – miasto świateł, po którym jeszcze wczoraj, późno po północy oprowadzałem po tętniących życiem ulicach moją mamę, siostrę i zachwyconą panią Lengsfeld.
Françis Louvard czekał na mnie w barze. Na mój pusty żołądek zaproponował szklankę amerykańskiej whisky Four Roses – jego ulubionej. Przy drugiej podwójnej szklance odprężył się nieco i wyjawił: będziemy prywatyzować bank, pierwszy w Polsce. Nazywa się Bank Śląski – wymówił niewyraźnie. To nasza wielka misja. Naszym samolotem przylecieli najlepsi francuscy eksperci od bankowości. Jeden z nich to mój klient. Został szefem konsorcjum prywatyzującego ten bank. Mój klient chce abym wszystko zrobił za niego, ale ja mam pana, więc pan mi pomoże. Jutro jedziemy do Katowic.