Trochę z powodu kolejnej rocznicy powstania wielkopolskiego,
trochę z powodu zbliżającej się inauguracji prezydentury w USA
postanowiłem udostępnić ten tekst
(napisany na obstalunek Polskiej Akademii Umiejętności
i w innej postaci zamieszczony w: PAUZA nr 674. 01.02. 2024.
wł
Waldemar Łazuga
Ignacy Jan Paderewski deklarował, że nigdy się na nim nie zawiódł. W Poznaniu jego imię nosi najstarszy park miejski. Bez niego miałaby nie powstać Polska. Wysławiali go powstańcy wielkopolscy. Słuchały z respektem obie wojujące strony wielkiej wojny (jak nazywano wówczas I wojnę światową). Monarchii habsburskiej dawał nadzieję na przetrwanie. Francji na zwycięstwo. Niemcom, po przegranej wojnie, na pozostanie w grze. Anglii – na powrót do swej dawnej roli. Narodom pozbawionym państw obiecywał, że swoje państwa dostaną. Mniejszościom narodowym – że zagwarantuje się ich nieskrępowany rozwój. Zapowiadał świat bez wojen, sprawiedliwy, wolny i demokratyczny.
I wydawał się w tych obietnicach autentyczny.
Woodrow Wilson nawet dla biografów sprawia kłopot. Był pierwszym prezydentem, który zerwał z amerykańską tradycją izolacjonizmu sięgającą czasów pierwszego prezydenta. I pierwszym, za którego urzędowania wojska amerykańskie pokonały Atlantyk i wylądowały w Europie. Idealista, moralizator i… pragmatyk twardo broniący interesów amerykańskich na Dominikanie i Haiti, nie wykluczający amerykańskiej interwencji wojskowej w Rosji (przeprowadzonej od strony Syberii). Syn pastora prezbiteriańskiego i córki pastora. Uduchowiony. Religijny. Wrażliwy. Z wykształcenia prawnik. Profesor kilku amerykańskich uczelni. Od 1902 roku rektor w Princeton. Potem coraz bardziej pochłonięty polityką działacz Partii Demokratycznej. Gubernator New Jersey. Kandydat na prezydenta. Wreszcie – od marca 1913 roku – 28 prezydent USA i jeden z nielicznych w długim poczcie głów państwa, który znajdzie naśladowców (od Roosvelta przez Kennedy, ego po Reagana), a nawet – jak chcą niektórzy – stworzy osobną filozofię polityczną, zwaną wilsonizmem, stanowiącą istotną częścią myślenia o stosunkach międzynarodowych. A także o świecie w ogóle. Dla niektórych będzie ona rodzajem socjotechniki, frazeologią, lub stylem retorycznym, który okresowo zyskuje i traci zwolenników. Ale – co najistotniejsze – nie umiera nigdy.
W istocie chodzi o kilka ogólnych zdań. Zasady idą przed interesami, wolność i demokracja przed dążeniem do potęgi czy dobrobytu. „Sprawiedliwość jest cenniejsza niż pokój” – jak w 1917 roku tłumaczył przystąpienia USA do wojny. Wolność należy się także a małym narodom. Celem polityki jest „dobro świata”. Co jest apostolstwem Ameryki Dalej były zapewnienia, że świat, w którym państwom narodowym zapewni się bezpieczny byt będzie światem bezpiecznym dla demokracji. Jedno miało wynikać z drugiego. Jedno drugiego się domagać. Demokracja miała prowadzić do państw narodowych, a państwa narodowe stanowić ostoję demokracji.
Niewątpliwie Woodrow Wilson świat zaskoczył.
Niewykluczone, że Europę bardziej nawet niż Amerykę. Bo na starym kontynencie – wskutek wojen i migracji ludności – państw narodowych właściwie nie było. Co w takim razie z mniejszościami narodowymi zrobić ? Czy każda z nich ma mieć odrębne państwo? Czy może coś, co by państwo przypominało lub zastępowało? Poza tym nawet w najwyżej rozwiniętych europejskich państwach z trudem wyobrażano sobie (a raczej nie wyobrażano sobie w ogóle) normalne funkcjonowanie nowego państwa dwóch narodów pod jedną demokratyczną konstytucją. Jak miałaby ona wyglądać? Jak godzić naturalne ambicje i tendencje każdego z nich? W dodatku im dalej na wschód, tym różnica między ludnością miejską i wiejską była mniejsza, co szanse na zaprowadzenie demokracji znacznie redukowało. Na wschodzie można było z dobrym skutkiem powoływać się na sentymenty i resentymenty narodowe, ale demokracja z tych powoływań nie wynikała. Wynikała dyktatura. Coś w rodzaju odwrotności Fausta. Naród bowiem, to nie był – jak zakładał amerykański prezydent – jeden zwielokrotniony dobry człowiek. A na pewno ten człowiek nie był demokratą.
Polacy, pozbawieni w XIX wieku swego państwa po wilsonizmie obiecywali sobie wiele. Mieli za sobą imperialną przeszłość. Silną literaturę i kulturę, dwa uniwersytety na przełomie wieków i wykształcone elity. Wilson w zasadzie tylko potwierdzał ich oczywiste dążenia, ale – zaznaczmy – od początku raczej w teorii niż w praktyce. W praktyce bowiem Stany Zjednoczone – zanim same nie znalazły się w stanie wojny – starały się nie drażnić żadnego z trzech zaborców Polski. I o sprawie mówiły mętnie. Gdy w grudniu 1916 roku państwa centralne wystąpiły z propozycją wszczęcia rokowań pokojowych Wilson zaproponował wymianę zdań na ten temat. W trakcie tej wymiany Francja wspomniała o przywróceniu Belgii, Serbii i Czarnogóry, ale w sprawie Polski odesłała Wilsona do proklamacji cara Mikołaja II, swego sojusznika. I Wilsonowi zamknęła usta.
Z Niemcami i Austro – Węgrami było podobnie. Gdy w styczniu 1917 roku w słynnym orędziu do senatu Wilson wystąpił z programem „pokoju bez zwycięstwa” w jednym z ustępów, tytułem przykładu, wspomniał, że po wojnie powinna powstać ”zjednoczona, niezawisła i autonomiczna Polska”. Sformułowanie wziął zapewne z odezwy cara Mikołaja II, ale po protestach nad Sprewą ambasador USA w Berlinie tłumaczył, że mówiąc o Polsce zjednoczonej USA miały na myśli „Polskę utworzoną przez Niemcy i Austrię”.
Czy „wilsonizm” Polaków to ostudziło ? Tylko niektórych. Część , to co w orędziu było w nawiasie, wzięła za deklarację woli. Część uważała, że tylko Niemcy i Austro – Węgry gwarantują Polsce egzystencję w kręgu kultury zachodniej i wobec tego wszystkie wilsonowskie obietnice USA są minorum gentium. Część wątpiła w neutralność USA, która „do niczego nie doprowadzi”. A część pochłonięta była pytaniem: „kto jest wariatem. My czy Ententa?”. My „Austriacy” czy oni, „Francuzi”? Stawiający na Habsburgów czy stawiający najpierw na Rosję, a teraz na koalicję ? Bobrzyński z Piłsudskim czy Dmowski ?
Dodajmy, że dwaj pierwsi uważali, że Polska, odrodzona powinna nawiązywać do Polski przedrozbiorowej. Być państwem wielonarodowościowym z wszelkimi tego konsekwencjami wilsonizmu, jeśli zajdzie taka potrzeba. Z mniejszościami narodowymi, dla których trzeba będzie znaleźć miejsce. I z ludnością żydowską zasiedlającą zwłaszcza obszary wschodnie dawnej Rzeczpospolitej. Obydwaj do ententy odnosili się z rezerwą. I na Wilsona patrzyli przez nią.
Jeśli Piłsudski potem miał z nadzieją patrzeć Wisonowi w oczy, to nie dlatego, że się nim zauroczył jak Paderewski lecz dlatego, że w zapowiedziach jednego ze światowych mocarzy padło słowo Polska. Czy wierzył, że na imperializmy europejskie najlepszym sposobem są wilsonowskie państwa narodowe ? Miał dar nie wybiegania myślą zbyt daleko w przyszłość. Do zastanej sytuacji się nie przywiązywał. Umiał czekać.
Na Francję tymczasem stawiał Roman Dmowski, o którym do niedawna jeszcze mówiono, że „merdał przed carem ogonem”. Obydwaj jednak rozumieli, że bez Ameryki nie będzie pokoju na świecie, ale też – jak pisał w dzienniku Juliusz Zdanowski – że na samej wilsonowskiej „miłości związku ludów” trudno będzie Polskę stworzyć.
Ostatecznie stało się tak – nie bez zachęty Francji – że co innego w tej sprawie mówiono, a co innego robiono. Po cichu niemal wszyscy – od endeków po socjalistów i konserwatystów – byli zgodni, że wilsonizm w wersji rygorystycznej może zgnieść i unieruchomić całą Europę. Poprzerywać ciągi gospodarcze, „poprzecinać wielowiekowe procesy”. Że demokracja zasadniczo jest „discutable”. A zapewnienia o „communi consensu” są frazesem. Z plebiscytów też po cichu drwiono. Spodziewano się, że – „z powodów życiowych” wielu Słoweńców wybierze w nich „sprawdzoną” Austrię, a nie eksperymentalny kraj Słowian. Wielu Polaków na Śląsku wybierze Niemcy. Że w Wielkopolsce może być podobnie. Powstanie wszak ominęło całe miasta i powiaty. W Szamotułach czy Lesznie nie miano złudzeń, po czyjej stronie opowiedziałaby się większość mieszkańców. Plebiscytem „rządziła” gospodarka i … lęki. Czy młode państwo polskie się utrzyma ?! Czy nie lepiej od razu znaleźć sobie miejsce w starych strukturach imperiów? Powalczyć o autonomię? Sprzyjać partykularyzmom. Nie ulega wątpliwości, że dyplomacja francuska dobrze znała te nadwarciańskie rozterki (bo u siebie miała podobne) i dlatego po cichu sprzyjała rozmaitym powstańczym faktom dokonanym, tłumacząc ich słuszność raz względami etnograficznymi (że Polaków tu jest więcej), a raz historycznymi (że historycznie nie są to ziemie niemieckie).
Ogólnie bowiem – nad Sekwaną i nad Wisłą – wiara w wilsonowski „wieczny pokój” była słaba. Z Polski, Czechosłowacji i Rumunii Francja czym prędzej chciała stworzyć antyniemiecki wał. Nie miała też nic przeciwko przyjęciu francuskich wzorców ustrojowych. Wilsonizm na szczęście w szczegóły nie wchodził. Nie planował destabilizacji Europy, choć obiecując mniejszościom etnicznym ochronę, nie zawsze było wiadomo, czy bardziej im pomagał, czy szkodził.
Wilson w ogóle sprawiał wrażenie, jakby dopiero odkrywał Europę. Gdy podczas jednej z rozmów Dmowski przedstawiał mu argumenty za tym, aby Gdańsk ściślej strategicznie związać z Polską, prezydent U.S.A wyraził zdziwienie: A po co ? – „przecież wojny na świecie już więcej nie będzie”.
10 listopada 1918 roku rozgoryczony Władysław Leopold Jaworski zapisuje w diariuszu, że „zwycięstwo Ameryki – to zwycięstwo koryta. Niech żyje żerowisko! Będziemy gnili w naszej ciasnocie, a patriotyzm będziemy okazywać przez kopanie zdechłego Niemca”. Jeśli za sprawą amerykańskich „mydlarzy” Prusy stracą Śląsk, to za 10 lat będziemy mieli właśnie nową wojnę i wówczas ani Anglia ani Ameryka nie wywoła dla nas nowej wojny światowej. Bolszewizm zresztą to w istocie także sprawka „dyplomacji Wilsona”.
Nie tylko Wilsona, ale i Ameryki Jaworski się dopiero uczył.
Dmowski i Piłsudski podejdą do wilsonizmu instrumentalnie, choć szybko się okaże, że ich wizje Polski – i roli w niej mniejszości narodowych – wzajemnie się wykluczały.
„Wilsonistami” byli u nas Ignacy Jan Paderewski i Gabriel Narutowicz. Wielki artysta, który został premierem rządu RP i profesor politechniki w Zurychu, wybitny inżynier, budowniczy hydroelektrowni, który został pierwszym prezydentem II Rzeczpospolitej popartym przez mniejszości narodowe i z tego powodu zamordowanym przez szaleńca.
W 1919 roku Wilson otrzymał pokojową Nagrodę Nobla. Urząd prezydencki sprawował do 4 marca 1921 roku.
Zmarł 3 lutego 1924 roku w Waszyngtonie.
Minęło 100 lat od jego śmierci.
Waldemar Łazuga
Prof. Dr hab. Waldemar Łazuga
Kierownik Stacji Naukowej Polskiej Akademii Umiejętności
w Poznaniu
Dziękuję Panu Profesorowi za udostępnienie tego tekstu dla MacLawye®
jmm
Jerzego Marcina Majewskiego