Czy możemy uważać życie za świętość? Tak głoszą ruchy tzw. pro-life, fundamentaliści religijni…
– Każda kultura uznaje wyjątki od tej reguły. Nawiązując choćby do wojny w Ukrainie – dla obrońców Ukrainy, jak mówią powszechnie, priorytetem nie jest obrona życia, a obrona wolności, suwerenności państwa. Nawet w obliczu bezpośredniego zagrożenia śmiercią niekoniecznie twierdzimy, że życie jest najważniejsze, są bowiem wartości, w imię których można je poświęcić. Podobnie w chrześcijaństwie zasada świętości życia rodzi pytanie – a czyjego? Nie ma tu poszanowania dla życia roślin, a nawet zwierząt zdolnych odczuwać ból, poszanowane ma być jedynie życie człowieka, i to wcale niekoniecznie każdego i w każdych okolicznościach. Radykalne ruchy antyaborcyjne przecież nie chcą chronić życia kobiety, dla której ciąża jest zagrożeniem.
Niekiedy życie warto oddać w imię większych wartości, niekiedy zaś należy je komuś odebrać w imię odpowiedzialności za innych ludzi, na przykład w obronie dziecka. Od śmierci zresztą często straszniejsze są tortury, wielkie cierpienie; w takiej sytuacji śmierć jest wybawieniem, o nią proszą ludzie torturowani, za nią tęsknią.
Jaką zatem nasze życie ma wartość? Mówi się, że każdy człowiek nosi w sobie cały świat, jeśli zatem umieramy, ten świat przestaje istnieć…
– Tak jest. Każde żywe stworzenie ma własne, indywidualne doświadczenie, postrzega świat na swój indywidualny i niepowtarzalny sposób. Mój ulubiony filozof, Ludwig Wittgenstein uważał, że samobójstwo jest wyborem ostatecznym właśnie z tego powodu, że jest to unicestwienie całego świata. Moje życie jest moim światem i nikt inny tak świata nie postrzega. Jest tyle światów, ile jest świadomości, jeśli przestanę żyć już nikt nie będzie tak postrzegał mojej żony, jak ja ją postrzegam, ta relacja zniknie bezpowrotnie. Materialny świat będzie dalej istniał, ale tej mojej, niepowtarzalnej perspektywy już nie będzie. Nasze światy się przenikają, wchodzą w rozmaite relacje, każdy jest jednak światem osobnym. Gdyby zaś zginęła wszelka świadomość zdolna postrzegać świat, to nie byłoby wiadomo, że cokolwiek w ogóle istnieje. Każda śmierć jest unicestwieniem jakiegoś świata, dlatego zabicie kogokolwiek jest tak straszne, bo niszczy świat absolutnie niepowtarzalny.
Skąd się biorą okrutni tyrani, żołnierze gwałcący niemowlęta, kaci zdolni wykonywać kary śmierci, mafiosi torturujący konkurentów, a zarazem dobrzy, łagodni dla swoich rodzin, łożący na szpitale czy domy dziecka?
– Biorą się z nas. Mieliśmy szczęście nie znaleźć się w sytuacjach, w których tak straszne rzeczy zmuszeni bylibyśmy wykonać. Czy jednak oparlibyśmy się pokusie okrucieństwa, gdyby ktoś bezpośrednio zagroził nam lub naszym bliskim lub poddał szantażowi? Czy oparlibyśmy się pokusie kanibalizmu albo zjadania trupów, gdybyśmy znaleźli się w sytuacji permanentnego głodu? Jeśli nie byliśmy w takiej sytuacji, to nie możemy wiedzieć, do czego jesteśmy zdolni. Osobiście sądzę, że człowiek jest zdolny do niesłychanych okrucieństw, nie jestem w związku z tym przywiązany do myśli o świętości życia czy godności człowieka.
Czy zatem możemy potępić tych, którzy w drastycznie trudnej sytuacji popełniają rzeczy złe?
– Powinniśmy potępiać, bo kto nam daje prawo do czynienia złych rzeczy? Okoliczności nas nie usprawiedliwiają. To, że jesteśmy z natury zdolni do czynienia zła, agresywni, to, że potrafimy zabijać i gwałcić, nie znaczy, że wolno nam to uczynić. Czymś innym jest wiedzieć, skąd się dane skłonności, zachowania biorą, rozumieć, dlaczego do takich działań człowiek jest zdolny, próbować przeciwdziałać takim reakcjom, a czymś innym je aprobować lub się na nie godzić. W interesie każdego z nas leży przestrzeganie niepisanej umowy społecznej, że nie będziemy siebie wzajemnie zabijać, torturować czy okradać. Umowa ta nie ma wiele wspólnego z prawami naturalnymi, w przyrodzie bowiem przeżywa najsilniejszy, zdrowy, bardziej bezwzględny, kto bez skrupułów zniewoli słabszego, bezbronnego, chorego czy starego.
Dlaczego mielibyśmy przestrzegać jakichś umów? Jaki mielibyśmy w tym interes?
– Jeśli mamy przetrwać jako społeczeństwo, musimy dojść do porozumienia, że nie będziemy się wzajemnie krzywdzić. Tak funkcjonuje prawo, właśnie jako umowa społeczna, bez której nasze życie stałoby się niemożliwe. Umowa chroni także silniejszych czy bogatszych, oni bowiem również mogą zostać okradzeni, zabici, pozbawieni ochrony medycznej. W wymiarze globalnym na straży umowy stoją takie organizacje jak ONZ, nie ma bowiem wątpliwości, że inaczej, w obliczu potęgi globalnych mocarstw, tak małe kraje jak Monako czy Andora nie miałyby szans na przetrwanie. Wojny, przemoc to wypowiedzenie tego kontraktu, prowadzące do zniszczeń i cierpień.
W przypadku Europy, Unii Europejskiej ta zasada zasadniczo się sprawdza. Niestety, nie można wykluczyć, że umowę tę ktoś zechce zerwać lub unieważnić za pomocą siły.
Czy jest w ogóle możliwe ustanowienie takiej umowy społecznej?
– Myślę, że tak. Jednak potrzebne jest również przezwyciężenie nierówności społecznych, zakończenie nędzy wielu milionów ludzi, przynajmniej ograniczenie groźby wojen, które mogą być generowane przez zmiany klimatyczne i ograniczenia w dostępie do wody pitnej. Jeśli nie zapewnimy wszystkim ludziom warunków przetrwania, to będą nam grozić konflikty prowadzące do skrajnego wyniszczenia, może nawet do zagłady gatunku, Ziemi. Czeka nas wiele pracy i wiele zabiegów…
Czy może nam w tym pomóc powrót do religii, wiara w zmartwychwstanie, chrześcijańskie odkupienie win?
– Uważam, że chrześcijaństwo jest jedną z najbardziej amoralnych religii, również w sferze dogmatycznej. Sam założycielski mit chrześcijaństwa – ofiara niewinnego Jezusa za grzech ludzki – obnaża w sposób niesłychany ludzką pychę. Nie wyobrażam sobie, że można być grzesznikiem i żądać od Boga odkupieńczej ofiary lub godzić się na ofiarę niewinnego Boga na krzyżu, który cierpi i umiera tylko po to, żeby mnie od kary i winy uwolnić. To jest zaprzeczenie wszelkich moralnych zasad, urąga jakiejkolwiek zasadzie sprawiedliwości. Pomyślmy, sędzia, który skazałby niewinnego na śmierć, by uwolnić od kary prawdziwych winowajców, a jeszcze wykonanie tej kary powierzył tymże złoczyńcom, zostałby przez nas potępiony, dlatego że łamie elementarne zasady moralne. Dlaczego więc mielibyśmy taką religię przyjmować?
Jak to się stało, że w tym kontekście niewygodne i źle widziane jest nawet postawienie takiego pytania?
– Chrześcijaństwo to ostatnia religia ofiarnicza, mająca korzenie w semickich praktykach ofiarowywania pierworodnych synów za pomyślność rodu, a potem pierwocin ze zwierząt i płodów rolnych, czego ślady mamy jeszcze w Biblii. Ta tradycja została przełamana przez Abrahama, który odmówił złożenia w ofierze swego syna Izaaka. Wprawdzie moraliści widzą w Abrahamie okrutnika, który gotów był zabić syna w imię racji religijnych, to jednak na płaszczyźnie symbolicznej można w jego historii widzieć zmianę religijnego prawa ofiarniczego – ojcowie nie godzą się już na składanie Bogu ofiary ze swoich pierworodnych synów.
Dlaczego Kościół, który uważa się za ostoję i wykładnię moralności, miałby być amoralny?
– Chrześcijaństwo nie jest religią zbawczą, taką, którą człowiek mógłby z etycznego punktu widzenia zaakceptować. Konieczna jest zatem pewna forma demitologizacji chrześcijaństwa, a także samej postaci Jezusa. Jezus wprawdzie umarł, ale nie zmartwychwstał, nie był Bogiem ale człowiekiem, który zrewolucjonizował sposób myślenia o człowieku i Bogu. Jezus opowiada się po stronie słabych, wykluczonych i prześladowanych, zwłaszcza przez instytucje religijne. Kościół katolicki jednak tę ideę Jezusa zastąpił figurą Chrystusa Eucharystycznego, który zbawia świat nie przez miłość, lecz przez sakramenty.
Dodatkowym kłopotem wielkanocnego mitu jest bardzo szkodliwe usankcjonowanie cierpienia – ponieważ Jezus umarł za mnie, ja mam cierpieć i umierać za Jezusa. Ta moralna presja w chrześcijaństwie, że cierpienie jest czymś zbawczym, jest etycznie kłopotliwa. Cierpienie jest czymś złym, niezależnie od tego, czy to cierpienie Boga, ludzi czy innych istot czujących. To mój główny spór z ideą chrześcijańską.
Czy Jezus sądził, że jest Bogiem?
– Nie mam przekonania, że historyczny Jezus uważał się za Boga, raczej był reformatorem religijnym i społecznym. Być może miał nawet ambicje uwolnienia współbraci spod panowania Rzymian. Jego uczniowie wszak nosili miecze. Wyjątkowość jego postaci polegała na tym, że z jednej strony był wrogiem Rzymian, z drugiej Sanhedrynu, który dławił religijnie i ekonomicznie własny naród, nierzadko kolaborując z Rzymem. Obu stronom śmierć Jezusa i rozproszenie jego wyznawców była na rękę; Sanhedryn pozbywał się wichrzyciela religijnego, Rzym – buntownika społecznego, zdolnego porwać masy. Misja Jezusa była do pewnego stopnia polityczna, choć zapewne były w niej także silnie obecne wątki mesjanistyczne, charakterystyczne dla religii żydowskiej. W mojej opinii jednak sam Jezus nie uważał się za mesjasza, jego nauka miała – w przypadku, gdyby nie udało się odzyskać wolności – pomóc narodowi przetrwać niewolę, pomóc utworzyć podstawy moralnej wspólnoty, która doprowadzi do odrodzenia Izraela.
Jak to się zatem stało, że Jezus stał się mesjaszem??
– W mojej ocenie najbardziej przekonująco pisze o tym profesor Tomasz Polak w znakomitej książce „System kościelny, czyli przewagi pana K.”. Wspólnota, która zobaczyła dramatyczną śmierć swojego przywódcy, pogrążona była w traumie i poczuciu winy. Apostołowie mają uczucie zawiedzionej nadziei, ich mistrz bowiem zamiast uwolnić Izraela, umarł w męce na krzyżu. Oni sami nie byli w stanie go bronić, tylko uciekli w chwili aresztowania, wypierając się, że go znali. Uciekają przed prześladowaniami, wracając do Galilei. Z czasem jednak zaczynają głosić zmartwychwstanie Jezusa, tworzą wspólnotę wybranych, a nawet marzą o przejęciu władzy w Rzymie, aby strącić z cesarskiego tronu antychrysta. Kościół apostolski zatem przejmuje ideę narodu wybranego, ale realizuje ją już nie w zniszczonej przez okupantów Jerozolimie, tylko w Rzymie.
Sami apostołowie jednak, jeśli wierzyć Ewangelii, nie byli wyznawcami tej idei; zmartwychwstałego Jezusa wszak nie rozpoznają, kiedy zaś chce z nimi spożyć posiłek, widzą w nim raczej niebezpieczną zjawę niż swego ukochanego mistrza. Istotnej przemiany chrześcijaństwa dokonał dopiero Paweł; początkowo prześladowca chrześcijan, stał się gorliwym głosicielem uniwersalnego charakteru religii krzyża.
A jak to wygląda obecnie?
– Obecnie, gdy obserwuję funkcjonowanie chrześcijańskich instytucji, coraz częściej mam wrażenie, że chrześcijaństwo stało się całkowicie zdesakralizowane, stało się religią plemienną, taką, która ma dawać poczucie tożsamości wyznawcom. Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że chrześcijanie nie tyle czczą Boga, ile siebie jako tych, którzy czczą Boga. Mają się za wspólnotę, która przypisuje sobie prerogatywy boskie, narodu wybranego, i to często nie tylko na płaszczyźnie religijnej, lecz także politycznej. Dziś wielu chrześcijan, także w Polsce, nie bulwersuje stwierdzenie “religia, tradycja kościelna tak, Chrystus niekoniecznie”. Kiedyś mówiło się “Chrystus tak, Kościół niekoniecznie”, ale to już chyba przeszłość… W polskim katolicyzmie ostatnich lat stała się szczególnie groźna. Z jednej bowiem strony Kościół wskazuje wrogów, z którymi należy walczyć, często ich depersonalizując, jak osoby LGBTQIA, z drugiej – odwołuje się do polskiej historii, wzmacniając tożsamość, a nawet dumę narodową.
Jak taka praktyka wpływa na życie religijne społeczności?
– W ten sposób religia ulega profanacji – zamiast czci należnej Bogu, staje się formą zrytualizowanego życia społecznego. Jednak niewykluczone, że właśnie taka forma jest zgodna z tym, jak religia funkcjonowała w judaizmie, będąc formą sakralizacji prawa oraz narzędziem tożsamości narodu. Możliwe też, że w polskim katolicyzmie pobrzmiewa zdesakralizowana idea Jezusa jako reformatora społecznego i religijnego. Chociaż bowiem z jednej strony Jezus głosił ideę przebaczenia, to również potrafił ludzi karcić w najbardziej surowych słowach czy nawet straszyć piekłem, jeśli nie będą spełniać przykazań. Niezależnie jednak od historycznych czy teologicznych sporów o Jezusa, śmierć na krzyżu była klęską jego misji – niezwykle ambitnej rewolucji, ukazującej Boga jako bliskiego ludziom ojca, a ludzi jako słabych istot, potrzebujących boskiej pomocy. Obecnie z tego, co żywe w idei chrześcijaństwa, pozostała jedynie piękna architektura, martwa instytucja, pusta katedra, polityczny wymiar Kościołów jako instytucji realizujących swoje doczesne interesy; celom tym służy figura Jezusa jako władcy, króla wszechświata, który narzuca ludziom drakońskie prawa i wyklucza, niestety, coraz większe grupy osób.
Prof. dr hab. Ireneusz Ziemiński – filozof, pracownik Uniwersytetu Szczecińskiego. Absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Jego przedmiotem zainteresowań naukowych jest filozofia religii. Laureat Nagrody im. ks. Józefa Tischnera w kategorii pisarstwa religijnego lub filozoficznego.