Piotr Nowaczyk
Postępowanie polubowne (arbitraż) cechuje zwykle większa swoboda, odformalizowanie, przyjęcie zasad wybranych przez strony. Regulaminy międzynarodowych instytucji arbitrażowych zawierają krótkie, chociaż wyczerpujące regulacje, mieszczące się średnio w 40-tu paragrafach tekstu. Co jednak począć, gdy w spokojnie przebiegające postępowania arbitrażowe wkrada się wojna? Doświadczenia wojenne były i są oszczędzone naszym prawnikom od około 80 lat. Co jednak zrobić z arbitrażem międzynarodowym, jeżeli jesteśmy arbitrem w sporze toczącym się w jednym z wojujących państw? Autor postara się udzielić kilku rad na podstawie własnych doświadczeń nabytych od czasu wybuchu działań wojennych wiążących aż trzech naszych sąsiadów: Białoruś, Rosję i Ukrainę.
Ten tekst nie ma specjalnych ambicji naukowych. Nie będzie zawierał cytatów z doktryny, orzecznictwa sądów powszechnych ani nieśmiałych postulatów autora de lege ferenda. Jest to tekst praktyka arbitrażu, doświadczonego ostatnio wydarzeniami wojennymi na Ukrainie. Zawiera osobiste refleksje i przemyślenia, które mogą przydać się innym praktykom, oby jak najdalej od granic Naszej Ojczyzny.
Arbitraż jest stary jak świat. Działał w najróżniejszych warunkach. Ma tę przewagę nad instytucjami państwowymi, że najgorsze kataklizmy, w tym wojenne, nie mogą go powstrzymać.
Wojny nie trwają krótko. Ostatnie dwie światowe trwały przeszło 5 lat każda, a ostatnia druga Wojna Światowa trwała w Polsce najdłużej. Polacy mieli utrudniony wstęp do sal sądów powszechnych w Warszawie i Krakowie. Praktycznie nie mieli żadnego dostępu do sądów w miastach inkorporowanych do Rzeszy Niemieckiej, takich jak mój rodzinny Poznań, Gdańsk czy Katowice. Polacy nie mieli żadnych szans na wygranie jakichkolwiek procesów w sądach obsadzonych przez niemieckich sędziów. Żydzi, których w czasie wybuchu wojny mieszkało w Polsce trzy i pół miliona nie mieli prawa wstępu do żadnego sądu. Spory pomiędzy Polakami lepiej było załatwiać polubownie, aby przed Niemcami nie ujawniać swojego majątku. Spory między Polakami i Żydami również. Nasi przodkowie musieli więc istniejące spory jakoś regulować. Rozwiązaniem idealnym okazał się arbitraż ad hoc.
W czasie drugiej Wojny Światowej nawet spory międzynarodowe udawało się jakoś rozstrzygać, chociażby w części. Międzynarodowy Sąd Arbitrażowy Międzynarodowej Izby Handlowej ICC przeniósł się z okupowanego Paryża do Sztokholmu. Już w dniu 6 listopada 1939 ICC zadeklarowało chęć przeniesienia do Sztokholmu rozpoznawania spraw pomiędzy podmiotami neutralnymi z jednej strony, a niemieckimi z drugiej. Hitlerowskie Niemcy wyraziły na to łaskawie zgodę już 29 listopada 1939. Skład Sądu Arbitrażowego ICC w Sztokholmie utworzono w większości z zagranicznych prawników rezydujących aktualnie w Szwecji. Pominięto reprezentację Polski, Francji i Wielkiej Brytanii, jako państw już zaangażowanych w wojnę. O dziwo nie pominięto reprezentacji Niemiec. W podzielonej Europie Międzynarodowy Sąd Arbitrażowy ICC rozpoznał około 40 spraw.
Arbitraż „wojenny” ma swoją specyfikę. Ograniczenia w komunikacji, ograniczenia w łączności, zamknięte granice, sankcje wojenne, nieobecność wielu decydentów powołanych pod broń, trudności w znalezieniu pełnomocników, niemożność dokonania doręczeń do niektórych miejscowości, trudności w zorganizowaniu rozprawy, przeprowadzenia narady, a nawet podpisania wyroku itp.
Dla nas Polaków są to dzieje odległe i zapomniane. Znane być może z pamiętników przedwojennych adwokatów, czasami z zachowanych dokumentów, których przecież nie ma wiele, bo arbitraż był zawsze poufny, a w czasie niemieckiej okupacji wręcz tajny, a dokumenty płonęły i przepadały w pożodze wojennej.
Tymczasem od wybuchu konfliktu rosyjsko-ukraińskiego niektóre doświadczenia arbitrażu wojennego stały się faktem. W chwili rozpoczęcia „specjalnej operacji wojskowej” w najważniejszych instytucjach arbitrażowych Rosji, Ukrainy i Białorusi było w toku kilkaset spraw arbitrażowych, praktycznie wyłącznie międzynarodowych. Jak mają zachować się arbitrzy w sytuacji, gdy jedna ze stron pochodzi z kraju zaangażowanego w wojnę? Jak zachować ma się arbiter, jeśli pochodzi z jednego z tych państw, a jedna ze stron z drugiego? Czy może zrezygnować z mandatu arbitra? Teoretycznie arbiter może ustąpić jedynie z ważnej przyczyny. Tak przynajmniej głosi regulamin prawie każdej instytucji arbitrażowej. Czy dla arbitra z kraju niezaangażowanego w wojnę, wojna ta jest ważną przyczyną ustąpienia? Czy ustępując arbiter taki nie działa na szkodę stron, instytucji arbitrażowej, czy też dobrego imienia arbitrażu w ogólności?
Pierwszym odruchem może być chęć „zawieszenia postępowania na czas działań wojennych”. Działania wojenne są jednak trudne do przewidzenia, a ich spodziewany czas trwania jest zwykle niedoceniony. Mieliśmy już wojny 5-cio letnie, 30-to letnie, a historia Europy zna nawet wojnę 100-letnią. Zawieszanie postępowania, czy też odraczanie „na czas działań wojennych” może okazać się bardzo złą praktyką. Działania wojenne mogą bowiem trwać w nieskończoność. Nie wszyscy wrócą cało z frontu. Nie wszystkie strony przetrwają kryzys wojenny. Nie wszyscy świadkowie przeżyją i staną przed nami, aby zeznawać. Cóż więc robić?
Moim prywatnym zdaniem wybuch wojny powinien stymulować jak najszybsze zakończenie zawisłych sporów. Pierwsza moja rada: działać! Jest teraz czas na ugodę. Jest czas na zakończenie rozpoczętego już postępowania tak, aby nie zmarnował się dotychczasowy wysiłek. Jest czas na niezwłoczne przesłuchanie świadków, póki żyją, a przynajmniej, póki nie zostali powołani pod broń, nie ukryli się przed poborem albo nie wyjechali za granicę. Pośpiech wskazany jest bardziej niż ostrożna opieszałość i wyczekiwanie.
Warto również pospieszyć się, dopóki istnieje przedmiot postępowania. Kilka przykładów: Mam ciągle niezakończoną sprawę o przebudowę wodociągów i oczyszczalni ścieków w Charkowie. Tymczasem połowa tych instalacji została już zbombardowana. Mam sprawę o rozliczenie remontu samolotu pasażerskiego pewnych afrykańskich linii lotniczych. Samolot był remontowany na jednym z ukraińskich lotnisk. Proces trwał długo w zmieniającym się składzie arbitrów. Teraz samolot ten stoi podziurawiony pociskami rakietowymi i nie nadaje się do latania. To samo dotyczy rozliczenia montażu pewnych instalacji wydobywczych zbombardowanych niedawno na ukraińskich polach naftowych.
Zawieszanie postępowania „na czas działań wojennych” nie ma sensu. Kto bowiem i kiedy ustali, że „ustała przyczyna zawieszenia”? Znacznie lepiej jest sprawę odroczyć na bardzo krótki czas potrzebny stronom, aby zorganizować się w nowej sytuacji i przystąpić do przyspieszonego trybu rozwiązania sporu.
Problemem może być: podróż, komunikacja, doręczenia, sformułowanie składu zespołu orzekającego, zapewnienie zastępstwa procesowego, zorganizowanie rozprawy, zapewnienie obecności, narada arbitrów, obieg dokumentów, a nawet podpisanie wyroku i jego doręczenie.
Miałem w międzyczasie kilkanaście spraw na Ukrainie, w Białorusi i w Rosji. Poproszono mnie niedawno abym opowiedział, jak radzić sobie w czasie wojny, więc podzielę się niektórymi z własnych doświadczeń. A więc, po kolei:
- Podróż. Podróż może być niebezpieczna. W ostatnim tygodniu lutego 2022 miałem zaplanowaną wizję lokalną w Charkowie. Gotowy był bilet lotniczy Turkish Airlines z przesiadką w Stambule i zarezerwowany hotel. Moja żona śledząc moje przygotowalnia do wyjazdu zagroziła, że schowa mi paszport i nigdzie nie polecę. Miała rację. Całe szczęście, że zostałem w domu, bo powrót autostopem z bombardowanego Charkowa w zimowym miesiącu lutym mógłby okazać się bardzo trudny i przykry.
- Komunikacja. Komunikacja może faktycznie być utrudniona, lecz wcale nie niemożliwa. Łączność telefoniczna z Kijowem istniała prawie przez cały czas. Trudniej było z pogranicznymi miastami, lecz nawet z przyfrontowym Charkowem można było porozumieć się telefonicznie, a nawet zorganizować video konferencje. Wymagane było więcej cierpliwości. Nie za każdym razem można było znaleźć rozmówcę lub odbyć nie zakłócone połączenie.
- Doręczenia. W jednej ze spraw wydałem zarządzenie proceduralne w nocy z 23 na 24 lutego 2022. Wysłałem je mejlem do sekretariatu ICAC w Kijowie z prośbą o rozesłanie do stron. Tej nocy akurat wybuchła wojna. Mojego zarządzenia nie doręczono, bo nad ranem na Ukrainę spadły rakiety i bomby. Nie wiedziałem, że o moim zarządzeniu strony nie wiedzą. Trzeba było je powtórzyć po paru tygodniach. Doręczenia stały się utrudnione. Firmy kurierskie odmówiły obsługi wszystkich trzech państw zaangażowanych w działania wojenne. Nie można już było niczego doręczyć pocztą kurierską do Kijowa ani do Mińska, ani do Moskwy. Ograniczenie to z czasem uchylono wobec Ukrainy, ale tylko w jedną stronę: z Ukrainy, a już nie na Ukrainę. Obecnie system ten działa, ale drogą lądową, więc zamiast na drugi dzień, przesyłki doręczane są na drugi tydzień.
- Sformułowanie składu zespołu orzekającego. Z chwilą wybuchu wojny Prezydium MKAC w Kijowie podjęło uchwałę o wykreśleniu z listy arbitrów wszystkich arbitrów narodowości rosyjskiej i białoruskiej. Niektóre składy zespołów orzekających zostały więc zdekompletowane i musiały zostać uzupełnione. Przerwało to i opóźniło możliwość szybkiego zakończenia postępowania.
- Zapewnienie zastępstwa procesowego. Ukraińskie kancelarie adwokackie wypowiedziały pełnomocnictwa swym rosyjskim i białoruskim klientom. Część rozpraw musiała zostać odroczona. Niektóre strony procesu miały poważne trudności ze znalezieniem nowych pełnomocników tudzież w przekazaniu im dokumentów i akt sprawy. Międzynarodowe kancelarie prawnicze nie chciały przyjmować spraw klientów rosyjskich ani białoruskich. W rezultacie sprawy zostały przejęte przez kancelarie rosyjskie działające z Moskwy.
- Zorganizowanie rozprawy. Pandemia nauczyła już prawników międzynarodowych pracy on-line. Nie wszystkie regulaminy instytucji przewidywały możliwość odbycia całej rozprawy w trybie video-konferencji. Większość regulaminów przewidywała jedynie przesłuchanie w tym trybie nieobecnego świadka albo biegłego. Niektóre sprawy toczyły się według starych regulaminów i należało wyjednać u stron zgodę na zdalne przeprowadzenie całej rozprawy.
- Zapewnienie obecności. Zapewnienie obecności najważniejszych osób, nawet w trybie on-line przedstawia czasem sporo trudności. W czasie ostatniego kongresu ICCA w Edynburgu niektórzy koledzy z krajów anglo-amerykańskich zachwycali się możliwościami prowadzenia rozprawy on-line, podnosząc jako ciekawostkę, takie „trudności” jak wpisanie do protokołu godziny rozpoczęcia rozprawy, a nawet daty rozprawy, gdy mamy do czynienia np. ze sporem australijsko-amerykańskim i prawnicy obu stron znajdują się na innych kontynentach i w innych sferach czasowych. Nie dopuszczono mnie do głosu, a chciałem opowiedzieć o autentycznych trudnościach prowadzenia rozprawy on-line w trakcie ostrzału rakietowego. Zdarzyło mi się bowiem przewodniczyć rozprawie, którą musiałem przerwać z uwagi na bombardowanie Kijowa. Po dwugodzinnej przerwie prowadziłem ją nadal łącząc się z jedną stroną procesu ukrytą w bunkrze i drugą przebywającą w bramie sąsiedniego budynku. Na sali rozpraw pozostała tylko wystraszona sekretarka. Rozprawę dało się prowadzić do momentu, kiedy to uciekł tłumacz przysięgły, przerażony nowymi syrenami alarmów przeciwlotniczych.
- Narada arbitrów. Narada arbitrów miewa czasami specyficzny koloryt. W jednej z międzynarodowych spraw trwającej już dość długo, udało się uzgodnić z arbitrami najważniejsze punkty wyroku. Pozostało do uzgodnienia kilka drobniejszych kwestii. Naradę odroczyliśmy o kilka dni. Nagle zatelefonował do mnie ukraiński arbiter: „Piotr, muszę ci powiedzieć coś ważnego. Jestem generałem rezerwy. Powołano mnie na front. Muszę porzucić wszystkie zobowiązania, zrzec się wszystkich obowiązków, wycofać się z tej sprawy. Może się jeszcze kiedyś zobaczymy. Żegnaj”. Wyjechał na front. Sprawę trzeba było zacząć od początku w zmienionym składzie. W innej sprawie, w czasie narady arbitrów w trybie on-line zauważyłem, że jeden z kolegów arbitrów, Ukrainiec, jest ubrany w polowy mundur. Nadto zauważyłem, że co jakiś czas rozgląda się niespokojnie patrząc w górę. Zapytałem go, dlaczego jest dzisiaj w mundurze i co się u niego dzieje. A on obrócił kamerę dookoła mówiąc: „Pokarzę wam mój office”. Okazało się, że siedzi w okopie przy ustawionym karabinie maszynowym i patroluje niebo w okolicach Kijowa z zadaniem zestrzelenia każdego drona, jaki pojawi się w jego zasięgu.
- Obieg dokumentów. Obieg dokumentów nie jest łatwy. Nie wszędzie dociera poczta, chociaż poczta ukraińska działa przez cały czas i doręcza, czasem z opóźnieniem, dokumenty do najodleglejszych miejscowości. Podobnie sprawnie działają banki ukraińskie. Przelewy można robić również w soboty i w niedziele. Nie powinno więc być trudności w opłatach arbitrażowych, zaliczkach na wydatki itp.
- Podpisanie wyroku. Podpisanie wyroku i jego doręczenie może sprawiać trudności. Miałem sprawę, w której uzgodniony wyrok miał podpisać arbiter mieszkający w USA. Dokumenty do niego dotarły, ale odesłać je z powrotem na Ukrainę już nie mógł. Musiałem pośredniczyć w tej operacji. W Mińsku na Białorusi zakończyłem wyrokiem proces arbitrażowy. Doręczono mi odpisy wyroku już podpisane przez pozostałych arbitrów. Złożyłem swoje podpisy i spróbowałem nadać przesyłkę do Mińska. Odmówiły mi wszystkie firmy kurierskie. Z pomocą przyszła Poczta Polska. „Przyjmiemy przesyłkę, ale bez gwarancji, że dojdzie. Lepiej listem zwykłym niż poleconym. Przesyłek ze zwrotnym poświadczeniem odbioru nie przyjmujemy”. Jeszcze większe trudności wyniknęły w innej sprawie z doręczeniem podpisanego przeze mnie wyroku do Moskwy. Odmówiły wszystkie firmy kurierskie, odmówiła też Poczta Polska. „Rosji nie obsługujemy” – usłyszałem – „Sankcje wojenne, rozumie pan?” Nie wiedziałem co robić. Trzymałem w ręku wyrok z podpisami wszystkich arbitrów, w sprawie wartej kilka milionów dolarów i nie miałem jeszcze pojęcia, jak go doręczyć do MKAS przy Przemysłowo Handlowej Izbie Gospodarczej Federacji Rosyjskiej. Zwróciłem się o pomoc do ambasady Rosyjskiej Federacji w Warszawie. Rozmawiałem telefonicznie chyba z trzema osobami, tłumacząc w czym rzecz: po rosyjsku, po polsku, po angielsku. Kazano mi napisać podanie. Napisałem, że w warunkach sankcji wojennych nie mogę odesłać wyroku „waszego” sądu arbitrażowego do Moskwy. „Może przyjmiecie go ode mnie i pocztą dyplomatyczną doręczycie tam, gdzie trzeba? MKAC moskiewski jest po drugiej stronie Placu Czerwonego, na wprost Kremla”. Otrzymałem kuriozalną odpowiedź: „Z uwagi na wrogie działania strony polskiej i liczne akty przeszkadzania ambasadzie w normalnej działalności nie widzimy żadnej możliwości przekazania żadnego dokumentu do Moskwy pocztą dyplomatyczną”. Co ma więc zrobić arbiter z podpisanym wyrokiem wartym kilka milionów dolarów? Linie lotnicze Aerofłot nie latają do Warszawy, granica zamknięta, nikt z zaufanych znajomych nie wybiera się do Rosji, a zresztą, czy arbitrowi wolno oddać wyrok dotknięty klauzulą poufności komuś postronnemu, w warunkach zawieruchy wojennej? Przyszło mi badać możliwości „przerzutu” za pośrednictwem zaprzyjaźnionych instytucji arbitrażowych, w których jestem arbitrem, w innych krajach. Instytucje Unii Europejskiej odmówiły. Instytucji amerykańskich nawet nie pytałem. Pozostały: Chiny, Zjednoczone Emiraty Arabskie i niektóre państwa Azji Środkowej. No i udało się. Jak to zrobiłem? Nie powiem. Arbitraż ma bowiem zostać poufny.
WNIOSKI
Dlaczego opisuję te przygody?
Po pierwsze, dlatego że w warunkach wojennych próżno szukać rad w podręcznikach akademickich uczonych autorów, w doktrynie, czy też w komentarzach do ustaw, albo w orzecznictwie Sądu Najwyższego. Znajdziemy tam najwyżej zalecenia do zawieszenia postępowania i powołania się na warunki siły wyższej.
Po drugie, aby wykazać, że postępowanie arbitrażowe jest mniej sformalizowane, a w warunkach wojennych arbitraż wymaga więcej fantazji, wyobraźni, elastyczności. Od arbitra wymagać można podwyższonych zdolności do improwizacji w nienaturalnych warunkach. Tego nie uczą na uniwersytetach ani na aplikacji adwokackiej, a trzeba czasem wymyślić coś oryginalnego, aby przezwyciężyć trudność, przeszmuglować wyrok przez granice wojujących państw albo przeprowadzić rozprawę pod ostrzałem rakiet, w czasie nalotu.
Po trzecie wreszcie, aby wykazać wymienionymi przykładami, że arbitraż w czasie wojny może działać lepiej i skuteczniej niż stałe sądy powszechne. Jest takie polskie powiedzenie: „W miłości, jak na wojnie, wszystkie chwyty są dozwolone”. Myślę, że w arbitrażu, trochę tak jak w miłości, a trochę tak jak na wojnie, więcej chwytów jest dozwolonych niż w sądach powszechnych.
Tym optymistycznym „pro-arbitrażowym” wnioskiem pragnę podsumować moje rozważania.
Życzę wszystkim rychłego zakończenia tej wojny i powrotu do normalności.
Piotr Nowaczyk
Jerzego Marcina Majewskiego
<kliknij w tytuł albo w obrazek aby przejść do artykułu>