Wszedłem do biura, poszedłem prosto do biblioteki i poprosiłem o Le Monde z 14 lipca 1991. Było to wydanie świąteczne, pełne historycznych wspomnień, od czasu zdobycia Bastylii po drugą wojnę światową. Gdzieś pod koniec, na którejś z ostatnich stron, zobaczyłem półstronicowe ogłoszenie: „Jeantet & Associés poszukuje prawników ze znajomością prawa Europy Wschodniej”.
Klientką kancelarii była też Tina Turner – słynna piosenkarka, gwiazda pop-rockowa. Nabywaliśmy dla niej posiadłości na Riwierze i w Alpach Szwajcarskich. Archibald udzielał jej porad majątkowych i rodzinnych, został także wykonawcą jej testamentu, który gwiazda rocka już sporządziła, chociaż skończyła dopiero 50 lat.
Fakt, że z 7,750 FF mojego stypendium 4,500 FF pójdzie na czynsz, zakreślił wokół nas ciasną metalową pętlę naszej swobody finansowej. Mieliśmy jeszcze płacić rachunki za prąd, wodę, wywóz śmieci i telefon. Odliczając mój bilet miesięczny, ubezpieczenie całej rodziny, doraźne tankowanie naszego poloneza, obiady dzieci w przedszkolu, zostawało nam jakieś 1,200 FF miesięcznie na przeżycie.
Przyjeżdżając do Francji miałem gotowy pomysł jak zapewnić czas rodzinie. Brzmiał on tak: posłać dzieci do przedszkola, a żonę na intensywny kurs języka francuskiego. Mój dawny kolega, dziennikarz Piotr Moszyński wspominał, że jego dzieci nauczyły się języka francuskiego po trzech miesiącach chodzenia do przedszkola. Należało więc znaleźć przedszkole. Znalazłem.
Tymczasem we wnętrzu tego jakby zamkniętego nurtem Marny półwyspu znajdowała się unikalna enklawa starych willi otoczonych zadrzewionymi ogrodami. Niektóre ogrodzone były starymi murami. Wyzierały spoza nich stare drzewa i kwitnące krzewy. Przypominało to „Tajemniczy ogród”, z przeczytanej w dzieciństwie książki autorstwa niejakiej Frances Hodgson Burnett.
Poszedłem do pracy. Firma prawnicza Law Offices of S.G. Archibald mieściła się w prestiżowej VIII-ej dzielnicy Paryża, przy avenue de Messine nr 10, tuż obok eleganckiego Parc de Monseau. Był poniedziałek, godzina 9:00. Recepcjonistki zdziwiły się nieco tak wczesną godziną mojego pojawienia się. Zostało to jednak zauważone i pozytywnie skomentowane.
Wyjazd z całą rodziną „na Zachód” w tamtych czasach przypominał ucieczkę z kraju albo przynajmniej emigrację. Nasze obie Mamy były w rozterce. Pakowaliśmy naszego Poloneza. Bagażnik dachowy mógł zmieścić raptem dwie duże walizki. Nasze córeczki Izabela i Alicja zapinały się z tyłu w dorosłe pasy, bo fotelików dziecięcych jeszcze nie było
W środku rotundy stało wielkie okrągłe łóżko obracające się dookoła, a na nim, na żywo, kopulowała jakaś para. Chyba właśnie kończyła, bo za chwilę weszła następna para. Rozebrała się i zajęła miejsce ustępującej, która odchodząc dzieliła się z nowoprzybyłą jakimiś spostrzeżeniami. Nowa akcja rozpoczęła się od gry wstępnej. Wnet przed naszymi oczami zapadła jakaś zasłona. Monety wrzucone do automaty posypały się dalej i zaświecił się napis z żądaniem wrzucenia następnych.
„Paryż jest wart mszy” tak ponoć powiedział Henryk IV zmieniając wyznanie. Z hugenoty stał się katolikiem. Zmiana wyznania sprawiła, że większość francuskich arcybiskupów i biskupów poparła go i został koronowany na króla Francji w katedrze w Chartres, chyba w 1594 roku. Zapoczątkował nową dynastię. Po nim byli Ludwik XII, Ludwik XIII i wreszcie Król Słońce Ludwik XIV.
Piszę te słowa po 30-u latach od tamtych wydarzeń. Dostałem akurat dziś propozycję podjęcia się mediacji pomiędzy egipskim importerem a ukraińskim eksporterem zwierząt hodowlanych. Transport ukraińskich kóz nie dotarł do Kairu. Został zatrzymany na lotnisku w Stambule i zajęty przez tureckie władze celne z powodu braku odpowiednich dokumentów i polisy ubezpieczeniowej.