V. Przed-ostatnie kawalerskie chwile

V. Przed-ostatnie kawalerskie chwile

Piotr Nowaczyk

Wspomnienia NIE-ujawnione

Rozdział 5

Przed-ostatnie kawalerskie chwile

Kończył się rok 1984. Wszyscy, którzy czytali futurystyczną powieść George’a Orwell’a „Rok 1984” odetchnęli z ulgą. W Polsce działo się kiepsko, lecz widmo orwellowskiego systemu totalitarnego kontrolującego każdy element życia pojedynczego człowieka nie sprawdziło się do końca. Polska to bardzo specyficzny kraj, a Polacy są narodem nie do podrobienia. Krążył wówczas dowcip o RWPG. Tę Radę Wzajemnej Pomocy Gospodarczej utworzyły państwa „demokracji ludowej” na wzór Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (EWG), dzisiejszej Unii Europejskiej. Hegemonem był oczywiście Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich (ZSRR), który z tego układu czerpał najwięcej korzyści. Mój ojciec – Tato Heniu – żartował, że polskie pociągi towarowe jeżdżą w obie strony wypełnione towarem: do ZSRR wywożą węgiel, a wracając do Polski przywożą śnieg. Ogólnopolski dowcip o RWPG brzmiał tak: „Obóz socjalistyczny to taki obóz koncentracyjny, w którym każdy naród ma swój barak. Ale w polskim baraku jest najweselej”. 

Wesołość ta miała się różnie. Śmiech był czasami wymuszony. Niepowodzenie „Pierwszej Solidarności” i okres stanu wojennego zasiały w nas wszystkich zwątpienie. Trudno było spodziewać się lepszej przyszłości. Mówiono: „Lepiej, już było”. Prawie wszystkie podstawowe produkty były sprzedawane na kartki. System reglamentacji „na kartki żywnościowe” pamiętali tylko najstarsi Polacy z czasów hitlerowskiej niemieckiej okupacji. Fakt, że w wolnym kraju, 40 lat po wojnie nie można było normalnie kupić mięsa, cukru, benzyny, a nawet wódki, był nie do pomyślenia.

Jesienią 1984 roku wstrząsnęła nami wiadomość o zaginięciu księdza Jerzego Popiełuszki – kapelana Solidarności, znanego przeciwnika komunistycznego systemu. Wkrótce ujawniono fakt okrutnej zbrodni popełnionej na nim. Rozpoczęły się przygotowania do procesu karnego sprawców, którymi okazało się czterech funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. 

Ciągle było tak, jak w innej powieści George’a Orwella – „Animal Farm” (tytuł polski: Folwark zwierzęcy). Znamienna jest myśl autora, wyrażona już na pierwszych stronach książki: „Wszystkie zwierzęta są równe ale niektóre z nich są bardziej równe od innych”. Czytelnicy wiedzą, że tymi „bardziej równymi” okazały się świnie, które po przeprowadzonej rewolucji podjętej przeciwko człowiekowi, dobrały sobie psy jako ochronę po to, aby kontrolować i represjonować resztę zwierząt żyjących na farmie. Aluzja była aż nazbyt czytelna. Tymi „bardziej równymi” byli w naszym kraju członkowie „kierowniczej siły narodu”, czyli Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Mogli robić kariery w swoich zawodach, mogli liczyć na niektóre przywileje, lepsze traktowanie i poparcie w niektórych sprawach administracyjnych. Odpowiednikiem orwellowskich psów była oczywiście Służba Bezpieczeństwa, Milicja Obywatelska i jej najbardziej chamska jednostka ZOMO, czyli Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej, utworzone dla tłumienia i rozpędzania demonstracji ulicznych. O panującej władzy mówiło się „oni”. Niewielu obywateli utożsamiało się z „nimi”. Za to członkowie PZPR bardzo pragnęli być akceptowani i lubiani. Bywało więc, że niby będąc oddanym ideałom Partii, taki czy inny towarzysz, pozwalał sobie na krytykę systemu, na przykład przy okazji małych zebrań towarzyskich i rodzinnych. Udawało się niektórym zyskać nawet trochę sympatii. Mówiło się o nich: „Równy gość, chociaż partyjny, ale też narzeka”. Paradoksalnie, stopień narzekania na panujący ustrój i kierującą państwem władzę stał się pomocniczą skalą mierzącą atrakcyjność towarzyską danego osobnika. 

Na ekranach telewizorów brylował Rzecznik Prasowy Rządu niejaki Jerzy Urban. Wcześniej był dość cenionym publicystą tygodnika Polityka. W którymś wywiadzie udzielonym jeszcze w czasach Pierwszej Solidarności albo tuż po, przyznał jednak, że „W życiu jest tak, jak w ruletce. Nie można liczyć na wysoką wygraną grając na zmianę czerwonymi i czarnymi kolorami. Trzeba postawić na jeden kolor”. I tak ten „sk…syn” postawił na kolor czerwony, bo oczywiście ten akurat był przy władzy. Jerzy Urban był osobą szpetną, wstrętną, żeby nie powiedzieć obleśną i obrzydliwą. Był mały, gruby, łysy, z uszami odstającymi jak skrzydła nietoperza. Ktoś kiedyś zażartował: „Jak widzę Urbana w telewizji to chwytam telewizor za uszy i odwracam go do ściany”. Inny dowcip porównywał Urbana do Ajatollaha Chomeiniego, rządzącego Iranem po obaleniu szacha Reza Pachlawi. Rymowanka brzmiała tak: „Gdyby Urban nosił turban, to zamiast świni byłby Chomeini”. 

Telewizja zaprzedana była komunistycznemu reżimowi. Gazety również. Komunikaty, tak prasowe, radiowe, jak i telewizyjne były preparowane nieudolnie. Uważny czytelnik, słuchacz, czy też widz, domyślał się prawdy „na wspak”, czyli z tego, czego nie powiedziano, a nie z tego co powiedziano albo napisano. Umiejętność „czytania między wierszami” jest do dziś umiejętnością nabytą i utrwaloną przez Polaków. Ludzie Zachodu tego nie potrafią. „Napisali w gazecie”, „mówili w telewizji” – i taki przeciętny Francuz, Belg, czy też Amerykanin wierzy w to jak w objawienie jakiegoś proroka. Na pytanie: „Zastanów się, po co to mówili? Kto mówił? W jakim celu? Jaką chce wywołać twoją reakcję? – ludzie „cywilizowanego Zachodu” patrzą jeszcze dziś bezradnie i pytająco, tak jakby nie nauczyli się niczego z historii, zwłaszcza z historii reżymów totalitarnych. 

Rok 1985 był bardzo dynamiczny. Zaczął się dla mnie od Algierii, wpisu na listę adwokatów, przyjęcia do Zespołu Adwokackiego Nr 13, dynamicznego rozwoju mojej klienteli, zauroczenia Danusią, wspólnymi weekendami w Pile lub w Poznaniu, a nadto ciągle intensywnym życiem towarzyskim i działalnością w Międzynarodowym Ruchu Młodzieży i Studentów na rzecz ONZ (WFUNA). Wiele lat aktywności w Studenckim Stowarzyszeniu Przyjaciół ONZ (SSPONZ) przeniosło mnie do dorosłych organizacji ONZ-owskich. W przyszłości ten ONZ- owski ślad miał mi jeszcze parę razy ułatwić życie. 

Wyjechałem do Londynu i Exeter na zaproszenie tamtejszej organizacji reprezentującej WFUNA. W delegacji uczestniczył profesor Bieżanek – nestor polskiego prawa międzynarodowego, profesor Ryszard Ławniczak, Andrzej Księżny i ja.

Żeby przygotować puentę tej anegdoty muszę popełnić pewną dygresję.

Telewizja Polska nadawała wówczas pierwszy brazylijski serial pt. „Niewolnica Izaura”. Polskim telewidzom wmówiono nowe słowo: tele-nowela, wcześniej nieznane. Piękna Izaura (niewolnica, nie wiedzieć dlaczego, bo serial był prawie współczesny, a niewolnictwo zniesiono w Brazylii dawno temu) prześladowana była przez niechcianego adoratora o imieniu Leoncio. Ten gość, opętany pożądaniem, prześladował ją i próbował posiąść wszelkimi podstępnym sposobami. Widownia polska sympatyzowała z biedną i piękna Izaurą, za to nienawidziła szczerze Leoncia. Co środę wyświetlano kolejny odcinek serialu. Przed odbiornikami telewizorów, głównie czarno-białych, czasami już kolorowych, gromadziły się całe gromady widzów. Opowiadała mi moja siostra Małgorzata, wówczas już ciężko chora na nowotwór, jakie emocje wywoływał każdy środowy odcinek wśród widzów. Leżąc w szpitalu na kobiecym oddziale pełnym dojrzałych pań, a czasem staruszek, była świadkiem niesamowitych emocji tej widowni. Każde pojawienie się Izaury na ekranie wywoływało uśmiechy i westchnienia współczucia i sympatii. Za to każde pojawienie się Leoncia wywoływało stek obelżywych i wulgarnych wyzwisk, których moja siostra nie spodziewała się nigdy po ciężko schorowanych starszych paniach.

Mój pobyt w Londynie i w Exeter był bardzo udany. Oficjalny program dobiegł końca i delegacja zbierała się do powrotu do Polski. Ja jednak odłączyłem się od grupy. Postanowiłem przedłużyć pobyt o dwa dni i pojechać do Liverpool. Zawsze chciałem odwiedzić miasto The Beatles. Niewiele zastanawiając się, pożegnałem kolegów i wsiadłem do nocnego autobusu firmy Magic Bus, który zawiózł mnie z Exeter do Liverpoolu. 

Spełniłem swoje marzenie. Łaziłem po wszystkich miejscach związanych z Beatlesami: Penny Lane, Strawberry Hills, dawne kamieniołomy, gdzie John Lennon założył swój pierwszy zespól The Quarrymen, miejsce gdzie był legendarny klub „The Tavern”, wreszcie przejażdżka promem po rzece Mersey i wsłuchiwanie się w tzw. Mersey Beat puszczany z głośników we wszystkich miejscowych pubach. Odwiedziłem The Beatles Museum, kupiłem kilka płyt i wsiadłem w następny nocny Magic Bus do Londynu.

Pełen wrażeń wylądowałem na lotnisku Okęcie. Przeszedłem kontrolę paszportową i udałem się do sali odbioru bagażu. Wszyscy pasażerowie odnajdowali bez trudu swoje bagaże. Taśma “bagażo-ciągu” kręciła się w kółko, aż każdy pasażer ze swoją walizką mógł spokojnie odejść. Wszystko było w porządku, tylko brakowało mojej torby podróżnej. Udałem się z reklamacją. Urzędnik lotniska uspokoił mnie: “Znajdzie się. Tu nic nie ginie. Może wypadła z wózka. Niech pan cierpliwie czeka”. Czekałem. Nudziło mi się. Zapytałem więc, zgodnie z moim zwyczajem, który utrwaliłem sobie wracając z każdej zagranicznej podróży: “Proszę pana, a co teraz słychać w Polsce?” Facet zamyślił się, podrapał po głowie i powiedział: “Izaura uciekła”.

 

 Rozdział VI. –  Lombard

← Rozdział IV. O mojej żonie


←  Spis opublikowanych rozdziałów