Monika Strus-Wołos, adwokat
Uwagi ogólne do projektu ustawy o państwowych egzaminach prawniczych
TEZA UZASADNIENIA PROJEKTU MÓWIĄCA O POTRZEBIE ZWIĘKSZENIA
DOSTĘPNOŚCI USŁUG PRAWNICZYCH I WYSOKICH CENACH STOSOWANYCH
PRZEZ ADWOKATÓW I RADCÓW PRAWNYCH
Uzasadnieniem rządowych zmian ustaw, które mają na celu znaczne zwiększenie liczby adwokatów i radców prawnych oraz – mimo odmiennej deklaracji w uzasadnieniu projektu ustawy – powstanie trzeciego zawodu prawniczego, są powtarzane przez polityków i kolejne rządy argumenty, że „przeciętnego Polaka nie stać na adwokata”. Na poparcie tych tez przytacza się dane statystyczne o skokowym wzroście liczby spraw sądowych i małej liczbie adwokatów na 1000 mieszkańców w porównaniu z innymi państwami UE. Dane statystyczne mają to do siebie, że łatwo nimi manipulować. Dla przykładu, do liczby spraw sądowych Ministerstwo wlicza sprawy rejestrowe w Krajowym Rejestrze Sądowym. Krajowy Rejestr działa od roku 2001 i objął rejestrację wszystkich podmiotów gospodarczych, stowarzyszeń, fundacji, zakładów opieki zdrowotnej itp. Nic więc dziwnego, że wprowadzenie tego rejestru oraz sądowego rejestru zastawów spowodowało statystycznie lawinowy wzrost spraw sądowych, skoro oddzielną sprawą jest dla statystyki nawet wpisanie zmiany osób w zarządzie spółki. Z drugiej zaś strony przemilcza się fakt oczywisty, że sprawy te rzadko wymagają pomocy profesjonalnego prawnika.
Podawane w uzasadnieniu projektu liczby adwokatów i radców na 1000 mieszkańców są dowolną żonglerką, skoro po zsumowaniu adwokatów i radców okazuje się, że „nasycenie” rynku profesjonalnymi prawnikami nie odbiega od średniej w UE. Ostatnio wysoki urzędnik Ministerstwa, podając publicznie dane w tej kwestii, zupełnie dowolnie przyjął, że tylko 2/5 radców prawnych świadczy usługi dla ludności, zakładając błędnie, że nie robią tego radcowie zatrudnieni na etacie. Pominięto także coraz liczniejszą grupę prawników działających na rynku (której liczebności nawet autorzy projektu nie są w stanie określić w dużym przybliżeniu), przemilczając, że w wielu krajach, które powoływano w statystykach, tylko adwokaci są uprawnieni do świadczenia pomocy prawnej. Nawet uzyskany przez MS w powyższy, niepełny sposób wynik daje liczbę 50 radców i adwokatów na 100 tys. mieszkańców, co nie przeszkodziło temu urzędnikowi stwierdzić, że „Polska jest na poziomie Gruzji i Azerbejdżanu” – gdzie liczba prawników na 100 tys. mieszkańców wynosi odpowiednio 22 i 6.
Demagogiczny jest też argument uzasadnienia projektu, że zmiana ustawy p. o a. z 2005 r. nie przyniosła oczekiwanych rezultatów zwiększenia „dostępności” adwokatów, skoro w okresie 2 lat liczba adwokatów wzrosła „zaledwie” o 12%. Przy tym tempie wzrostu liczba adwokatów i radców już wkrótce przecież się podwoi. Jeżeli zaś celem nowelizacji ma być taka otwartość zawodu, aby podwojenie lub potrojenie następowało każdego roku, to jasno widać, że ustawodawcy chodzi wyłącznie o ilość, nie zaś jakość usług prawnych. Przytoczony przez urzędnika MS w wywiadzie dla czasopisma „Toga” jednostkowy przykład, że czas oczekiwania na wizytę u pewnego adwokata wynosi 2 miesiące, też nie przekonuje, skoro bez trudu można znaleźć wielu innych adwokatów czekających na klienta. Nikogo nie dziwią znacznie dłuższe kolejki do znanych lekarzy. W każdej dziedzinie życia wybitny specjalista ma więcej chętnych, niż jego mniej sławni koledzy.
Nie można przy tym zapominać, że kultura prawna w Polsce jest niska, co powoduje, że klienci rzadko zasięgają porad „prewencyjnie”. Z praktyki wynika, że nawet podmioty gospodarcze z sektora małych i średnich przedsiębiorstw zwykle przychodzą po pomoc prawną dopiero wtedy, gdy coś niekorzystnego się wydarzyło, gdy sprawa jest już skomplikowana i często na takim etapie, na którym nie można nic pomóc, podczas gdy jednorazowa porada przed transakcją uchroniłaby przed wielkimi stratami. Zmiana świadomości prawnej wymaga czasu, zmiany pokoleniowej i nie pomogą tu żadne odgórne działania rządu.
Trudno mi się także zgodzić z populistycznymi tezami o niedostępności usług prawnych z powodu rzekomego ubóstwa społeczeństwa polskiego, skoro kolejne rządy przypisują sobie istotny wzrost gospodarczy, ceny mieszkań osiągnęły rekord i mimo to popyt przerasta podaż, media zaś podają wiadomość, że w roku 2007 co czwarty Polak spędził swój urlop na wczasach zagranicznych. Bolą również publiczne opowieści polityków, jakoby honoraria adwokackie były nieprzyzwoicie wysokie, skoro z badań publikowanych rok temu przez dziennik „Rzeczpospolita” wynikało, że koszt podstawowej porady prawnej waha się w Polsce w zależności od miast od 30 do 100 zł (9–29 euro) – tym bardziej że porada prawna nie jest zwykle usługą, którą trzeba planować w comiesięcznym budżecie, gdyż przeciętny Polak nieprowadzący działalności gospodarczej zasięga jej raz na kilkanaście lat lub nawet rzadziej. Można więc zasadnie pytać, czy rzeczywiście wydatek rzędu około stu złotych raz na wiele lat przekracza możliwości większości osób.
Przechodząc jednak do konkretów – chciałabym podzielić się następującymi refleksjami:
Po pierwsze, jest oczywiste, że w każdym społeczeństwie istnieje jakiś odsetek ludzi naprawdę ubogich, którym trzeba zapewnić dostęp do pomocy prawnej. Jako przewodnicząca Komisji ds. z urzędu uczestniczę od kilku lat w pracach nad ustawą o dostępie do pomocy prawnej. Pracę nad tą ustawą rozpoczął jeszcze poprzedni rząd i ówczesny Pan Minister Andrzej Kalwas. Przygotował on projekt ustawy. Nasza komisja we współpracy z pozarządową organizacją Fundacja Academia Iuris poparła projekt co do zasady, choć skrytykowaliśmy założenie, że pomocy tej miałoby udzielać w całym kraju zaledwie kilkanaście państwowych Biur Pomocy Prawnej, co byłoby drogie, a nieefektywne. Przygotowaliśmy zatem wspólnie pisemne założenia zmian projektu, a prezes Fundacji został poproszony przez obecnego ministra o opracowanie autopoprawki. Ta autopoprawka zmieniała istotnie filozofię ustawy, czyniąc pomoc prawną bardziej przystępną, w rzeczywistości jednak nie zmieniała trzonu przepisów pierwszego projektu ustawy. Można powiedzieć – duża zmiana małym nakładem pracy. Działo się to ponad 2 lata temu. Od tego czasu praktycznie nic się nie dzieje. Projekt ustawy mającej zapewnić dostęp do bezpłatnych porad prawnych ludziom najuboższym przepadł gdzieś w tzw. „uzgodnieniach międzyresortowych”, a nowy rząd podobno pracuje nad nowym projektem, jednakże mimo deklaracji, że adwokatura zostanie zaproszona do prac nad nim, Ministerstwo nie zwróciło się do NRA o wzięcie udziału w zespole.
Po wtóre, od pewnego czasu uniemożliwiono w praktyce udzielanie porad pro publico bono, gdyż przepisy podatkowe wymagają, aby prawnik udzielający takich porad odprowadzał podatek VAT, mimo iż sam nie pobiera wynagrodzenia. Stanowisko Ministerstwa Finansów, które wyprowadza obowiązek płacenia VAT także od porad pro bono z Szóstej Dyrektywy VAT, jest całkowicie niezrozumiałe, skoro ta sama dyrektywa nie jest przeszkodą dla zwolnień z VAT pomocy prawnej pro bono w innych państwach członkowskich UE. Wprawdzie stanowisko to ostatnio wydaje się ulegać pewnemu złagodzeniu, niemniej nie ma wyraźnego rozwiązania ustawowego.
Państwo polskie nie robi więc nic, aby wdrożyć ustawę zapewniającą przedsądową pomoc prawną ubogim oraz uniemożliwia adwokaturze udzielanie bezpłatnie takiej pomocy, a jednocześnie propagandowo przedstawia adwokaturę jako grupę dbającą tylko o własne interesy mimo rzekomego powszechnego ubóstwa społeczeństwa.
Po trzecie – argument jakoby honoraria adwokackie uniemożliwiały dostęp do spraw sądowych okazuje się tylko antyadwokacką propagandą, jeżeli zainteresujemy się wysokością opłat sądowych w Polsce. W roku 2006 na jednym z posiedzeń komitetu CCBE zajmującego się problematyką Access to Justice przedstawiono nam wynik badań przeprowadzonych na uniwersytecie w Maastricht. Badanie to obejmowało porównanie kosztów sądowych w sprawach cywilnych, pracy i administracyjnych w 18 krajach UE. Badanie to nie obejmowało Polski, kiedy jednak porównaliśmy polskie opłaty, okazało się, że procesy w sprawach cywilnych i administracyjnych w sądach polskich są najdroższe spośród badanych krajów. W Polsce generalną zasadą w odniesieniu do sądowych procesów cywilnych i gospodarczych jest opłata w wysokości 5% wartości sporu za każdą instancję. Co oczywiste, druga instancja oraz skarga kasacyjna do Sądu Najwyższego wymagają kolejnej opłaty w takiej samej wysokości, jak za pierwszą instancję – tymczasem honoraria adwokackie za następną instancję mogą wynieść tylko 75% lub nawet 50% stawki za I instancję. Do kosztów sądowych należy dodać kolejne kilka procent na koszty związane z zaskarżaniem tzw. postanowień wpadkowych w drodze zażaleń. Zdarza się, że koszty sądowe za cały proces zbliżają się do 30% wartości dochodzonego roszczenia.
Porównajmy koszty sądowe i adwokackie w dużej sprawie gospodarczej:
Sąd za każdą instancję pobiera pełny wpis w wysokości 100 000 zł. Zakładając, że zostanie wniesiona skarga kasacyjna, ale sprawa nie zostanie nawet uchylona przez Sąd Najwyższy do ponownego rozpoznania, natomiast w sprawie wniesiono 2 zażalenia, opłaty sądowe wyniosą 340 000 zł. Honoraria adwokackie wg minimalnych stawek wyniosą za te wszystkie instancje łącznie 18 000 zł. Honoraria adwokackie wyniosą więc zaledwie ok. 5% kosztów poniesionych na opłaty sądowe. Inaczej mówiąc – opłaty sądowe w wielu sprawach majątkowych są nawet 20 razy większe niż honoraria adwokackie.
Dlatego jeżeli rząd naprawdę troszczy się o dostęp do wymiaru sprawiedliwości, winien w pierwszym rzędzie zająć się rzeczywistą barierą tego dostępu – horrendalnie wysokimi opłatami sądowymi.
Po czwarte – rząd w październiku 2005 roku wprowadził zasadę, że Sąd zasądza koszty adwokackie w wysokości od 1 do 6 minimalnych stawek wg swego uznania i swobodnej oceny, niezależnie na ile opiewa umowa między klientem a adwokatem lub radcą prawnym. W sądach utarła się niedobra praktyka, zwłaszcza w dużych sprawach, że niezależnie od nakładu pracy i stopnia skomplikowania sprawy, sądy i tak zasądzają tylko pojedynczą stawkę minimalną. Do rzadkości należą wypadki zasądzenia kosztów ponad jedną stawkę, a jeżeli już – to wynoszą półtorej lub dwie. Nie spotkałam się z zasądzeniem więcej niż trzykrotności stawki minimalnej. Wobec tego, jeżeli adwokat pobierze od klienta więcej, niż wynosi stawka minimalna, to nawet w razie wygrania sprawy, części honorarium klient zwykle nie odzyska od przeciwnika. Taka polityka prowadzi do niechętnego korzystania z profesjonalnej pomocy prawnej. Nawet przedsiębiorcy próbują czasem prowadzić sobie sami sprawy sądowe.
Po piąte – Wysoki Komisarz Rady Europy pan Thomas Hammerberg, który w grudniu 2006 r. sporządzał okresowy raport na temat przestrzegania w Polsce praw człowieka, prosił przedstawicieli adwokatury o odniesienie się do skarg osadzonych i tymczasowo aresztowanych, że obrońcy z urzędu zbyt rzadko odwiedzają ich w zakładach karnych. Wysoki Komisarz z ogromnym zdziwieniem przyjął informację, że wynagrodzenie adwokata z urzędu w postępowaniu przygotowawczym wynosi w zależności od rodzaju sprawy 180 lub 300 zł (tj. 53 lub 88 euro) i obejmować ma wszystkie czynności – nie tylko czytanie akt, przygotowywanie linii obrony i wniosków procesowych, ale także wizytę w zakładzie karnym, nierzadko oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów.
Jeżeli chodzi o otwarcie zawodów prawniczych, odbywa się ono w sposób niekontrolowany, mogący zniszczyć dorobek tradycji i renomy adwokatury. Pod hasłem walki z nepotyzmem odebrano samorządom prawo przeprowadzania naboru na aplikacje. Zamiast tego wprowadzono państwowy egzamin w formie testu – i to nie ukrywajmy, łatwiejszego niż testy na studiach. Jest to bowiem test jednokrotnego wyboru, każde pytanie ma 3 odpowiedzi do wyboru. Testy zaś w toku studiów zawierają pytania zwykle obszerniejsze, włącznie z kazusami (a więc na odpowiedzi jest mniej czasu), ponadto są to najczęściej testy wielokrotnego wyboru, z 4 możliwymi odpowiedziami. Natomiast tegoroczny, wyjątkowo trudny test, który rozpętał burzę polityczną, zapewne zostanie potraktowany jako „wypadek przy pracy” i pretekst do dalszego „otwierania” zawodu. Chociaż przygotowywało go Ministerstwo przy mniejszościowym udziale adwokatury, Minister Ćwiąkalski o złe przygotowanie pytań oskarża adwokaturę (wypowiedź dla PR 1 w dniu 23 września br.).
Mimo iż w ubiegłym roku testy przygotowane przez Ministerstwo były na tyle łatwe, że na aplikację adwokacką, radcowską i notarialną dostało się 4,5 tys. kandydatów (co powoduje trudności ze znalezieniem patronów, odpowiednio dużych sal wykładowych, zwiększeniem liczby wykładowców itp.), Minister Sprawiedliwości w imię „otwarcia zawodu dla młodych ludzi” postanowił znacznie uprościć testy, redukując liczbę pytań z 250 do 150, a liczbę wymaganych punktów ze 190 do 90. Daje to obniżenie bariery wymaganych prawidłowych odpowiedzi z 76% do 60%, przy jednoczesnym prawie dwukrotnym wydłużeniu czasu na 1 pytanie. Jest oczywiste, że skutkiem tego będzie dostanie się na aplikacje grupy miernie przygotowanych osób. Powstaje pytanie – w czyim interesie leży obniżanie poziomu aplikacji, a co za tym idzie – w przyszłości obniżanie poziomu usług świadczonych przez adwokatów i radców prawnych. To samo pytanie należy zresztą odnieść również do planu skrócenia aplikacji do 2 lat oraz likwidacji praktyk sądowych. Czy nie chodzi o „rozwodnienie” niezależnej grupy zawodowej przez niekontrolowany dostęp jednostek miernych zawodowo i etycznie? Każde państwo ma tendencje totalitarne, a silne samorządy są przeszkodą w osiągnięciu tego celu.
Trzeba zresztą zauważyć, że fakt dostania się na aplikacje wyjątkowo dużej liczby chętnych jest następnie wykorzystywany przeciwko samorządom, którym minister Czaja zarzuca niski poziom szkoleń w trakcie aplikacji. Inaczej mówiąc – czy na aplikację dostaje się dużo, czy mało chętnych, dla polityków winna jest zawsze adwokatura.
Mimo jednak tego lawinowego zwiększenia liczby aplikantów, a zatem otwarcia zawodów, Minister i rząd w dalszym ciągu powtarzają tezę o „potrzebie otwarcia korporacji” i konieczności utworzenia trzeciego zawodu prawniczego w postaci doradców prawnych, których docelowy zakres uprawnień będzie niemal taki sam jak uprawnienia adwokatów. Zawód ten nie będzie miał samorządu, nie będzie podlegał zasadom etyki adwokackiej lub radcowskiej, a wysiłek i koszt zdobycia tytułu doradcy ma być nieporównywalnie mniejszy, niż koszt aplikacji adwokackiej lub radcowskiej i wysiłek z nią związany.
Do tego Minister odgórnie narzucił maksymalny limit opłat, jakie samorządy adwokacki i radcowski mogą pobierać od aplikantów na szkolenie. Są one niższe niż roczny koszt studiów prawniczych w większości uczelni. Samorządy mają ogromne kłopoty finansowe, aby w ramach narzuconej kwoty przygotować szkolenia o odpowiedniej jakości. Dodajmy, że szkolenia w toku aplikacji są o wiele bardziej specjalistyczne, niż w toku studiów, a co za tym idzie – wymagają wykładowców o najwyższym poziomie oraz znawców praktyki. Państwo nie dokłada do tych szkoleń ani złotówki. Z drugiej zaś strony nie ma racjonalnego powodu, aby wymagać od adwokatów danej izby, by fundowali takie szkolenia aplikantom ze swoich składek – jak chciałoby tego Ministerstwo.
Wydaje się, że istotnym czynnikiem jest tu także wpływ lobby akademickiego, które zaczęło doskonale zarabiać, od kiedy uczelnie kilkakrotnie zwiększyły liczbę studentów na wydziałach prawa, oferując także tysiące miejsc płatnych. Nieprzypadkowo pojawiają się pomysły zastąpienia aplikacji w tradycyjnym modelu mistrz-uczeń treningami organizowanymi w podyplomowych szkołach prowadzonych przez wyższe uczelnie. Aplikacje, czyli praktyczną naukę zawodu, zastąpiłyby kolejne lata nauki zbliżonej w formie i treści do studiów.
Powyższe argumenty świadczą o tym, że uzasadnienie i cele projektu rządowego są w wielu wypadkach nierzetelne. Rząd przerzuca na adwokaturę winę za przeszkody w dostępie do pomocy prawnej, podczas gdy przyczyn tych przeszkód należy upatrywać m.in. w braku odpowiedniej ustawy oraz w polityce fiskalnej państwa wyrażonej w regulacji opłat sądowych czy podatku VAT od usług pro bono.
ZAWÓD DORADCY PRAWNEGO
W uzasadnieniu projektu napisano, że celem ustawodawcy nie jest stworzenie nowego zawodu doradcy, choć jednocześnie w innym miejscu wspomina się, że chodzi o wyodrębnienie grupy, która będzie różniła się od podmiotów świadczących usługi prawne na podstawie ustawy o swobodzie działalności gospodarczej, Ze względu na niewystarczający profesjonalizm tych ostatnich (trzeba jednak podkreślić, że projekt ustawy w żaden sposób nie ogranicza działalności takich podmiotów). Zatem tworzy się kategorię pośrednią pomiędzy adwokatami i radcami a podmiotami działającymi na podstawie powołanej ustawy, przyznając jednocześnie doradcom prawnym ochronę tytułu. Trudno więc zgodzić się z uzasadnieniem, że doradcy nie będą tworzyli odrębnego zawodu.
Pomijając w tym miejscu dyskusję nad zasadnością planów łączenia samorządów, widać teraz jasno dlaczego rząd dąży do połączenia adwokatów i radców, pod pretekstem, że dwa zawody wprowadzają dezorientację wśród klientów. Chodzi o stworzenie przestrzeni dla nowego zawodu doradcy prawnego.
W projekcie uderza brak jakiegokolwiek nadzoru nad działalnością doradców prawnych. Jest to nie do przyjęcia, gdyż nie będzie żadnych sankcji za zachowania nieetyczne, nierzetelne zachowania procesowe względem strony przeciwnej, naganiactwo itp. Odpowiedzialność cywilna, od której doradcy mają być ubezpieczeni, obejmować będzie przecież tylko szkody wyrządzone ich klientom wskutek zawinionych błędów. Ustawodawca ma więc zamiar stworzyć z adwokatów i radców grupę „dinozaurów” związanych niezrozumiałymi dla ogółu odbiorców zasadami etycznymi, które w rozumieniu klientów będą raczej przeszkodą dla oczekiwanej skuteczności prawnika – skuteczności w złym tego słowa rozumieniu.
Jedyną istotną przesłanką dla wpisu na listę doradców ma być, oprócz niekaralności, oświadczenie o ubezpieczeniu. Brak jednak regulacji weryfikującej odnawianie tego ubezpieczenia i możliwość skreślenia z listy doradców, którzy nie odnowili ubezpieczenia. To powoduje, że obowiązek ten będzie przez wielu doradców zaniechany po uzyskaniu wpisu na listę. Warto też zauważyć, że przepisy nie mówią o minimalnej sumie gwarancyjnej ubezpieczenia. Taka regulacja jest celowym zaniechaniem ustawodawcy. Potwierdził to minister Jacek Czaja na konferencji „Dostęp do zawodów prawniczych w Polsce” zorganizowanej przez Instytut Spraw Publicznych w czerwcu br., w której uczestniczyłam. Minister powiedział, że to rynek ma kontrolować, czy doradca zawarł umowę ubezpieczenia i doradcy, którzy zaniechają tego obowiązku, nie będą mieli klientów. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że zgłaszający się do doradcy np. starsi rolnicy ze sprawą o odwołanie darowizny lub rozgraniczenie mają tak wysoką świadomość prawną i wiedzę o odrębności zawodu doradcy prawnego, że zaczynają rozmowę z doradcą od pytań, czy jest on ubezpieczony, a jeżeli tak, to w jakim towarzystwie, do jakiej sumy gwarancyjnej i jakie wyłączenia zawiera ich polisa. Dlatego projekt naraża rzeszę potencjalnych klientów doradców na duże niebezpieczeństwo.
DYSKRYMINACJA PROCESOWA ADWOKATÓW WZGLĘDEM
DORADCÓW PRAWNYCH
Założenia projektu zakładają wyraźną nierówność adwokatów względem doradców. Tym ostatnim nadaje się bowiem liczne uprawnienia (nawet uwierzytelnianie pełnomocnictwa – czyli doradcy według projektu to niemal zawód zaufania publicznego) i przyznaje prawo do wynagrodzenia równego adwokackiemu. Nie nałożono zaś podobnych obowiązków. Brak w projekcie zmian w k.p.c. poddających doradców rygorom procesowym i skutkom negatywnym błędów formalnych (apelacje, zażalenia, skutki braków formalnych pism, opłaty sądowe, art. 207 § 3 k.p.c., obowiązek doręczania bezpośredniego pism w postępowaniu gospodarczym i szereg innych). A przecież doradcy mają być obowiązkowo ubezpieczeni od błędów, zweryfikowani przez egzamin jako profesjonaliści o wystarczających – zdaniem ustawodawcy – kwalifikacjach i mają pobierać honoraria równe adwokackim.
PODSTAWOWA POMOC PRAWNA
A SPRAWY Z WŁAŚCIWOŚCI SĄDÓW REJONOWYCH
Zdefiniowana w projekcie „podstawowa pomoc prawna” zakłada, że doradcy będą mieli prawo występowania we wszystkich postępowaniach sądowych cywilnych (oprócz rodzinnych) i gospodarczych, dla których sądami właściwymi rzeczowo są Sądy Rejonowe. Nie sposób nie zauważyć, że obecnie według k.p.c. różnica właściwości Sądów Rejonowych i Sądów Okręgowych jest głównie kwotowa. Umknęło natomiast autorom projektu, że sprawa o rozgraniczenie o wartości 30 tys. zł może być nieporównanie trudniejsza od sprawy o zapłatę z faktury kwoty np. 20 milionów złotych. Także całe postępowanie upadłościowe, wymagające wręcz wiedzy specjalistycznej, będzie w kompetencji doradców prawnych. Podobnie postępowanie wieczystoksięgowe, które zawiera niekiedy bardzo skomplikowane zagadnienia prawne, i szereg innych. Nie trzeba nawet uzasadniać, że doradcy nie będą mieli należytych kompetencji do prowadzenia większości spraw sądowych, a tym bardziej tak specjalistycznych. Zdanie testu I stopnia umożliwi prowadzenie procesów wielu osobom, które dotąd nie widziały rozprawy innej niż w programach telewizyjnych.
Jaki jest przeciętny poziom studiów prawniczych, niech świadczy fakt, że przeprowadzony przez Ministerstwo egzamin na licencję syndyka zdało w Polsce tylko 5 osób. Na marginesie zaś trzeba zauważyć, że wprowadzając dla przyszłych syndyków wymóg kilkuletniego zarządzania przedsiębiorstwami, wyeliminowano z tej grupy adwokatów ze względu na zakaz sprawowania przez nich funkcji w zarządach spółek.
ALTERNATYWA DLA APLIKACJI
CZY PRÓBA ZNISZCZENIA TRADYCYJNEJ APLIKACJI?
Wydaje się, że można postawić w odniesieniu do projektu powyższe pytanie. Zgodnie z projektem aplikacja ma być skrócona do 2-letniego okresu i nie obejmować praktyk sądowych. Nie trzeba już w tym miejscu powtarzać znanych argumentów o potrzebie praktyk i ich przydatności dla przygotowania do zawodu adwokata. Trzeba jednak pamiętać, że w przeciwieństwie do tez zaprezentowanych przez adw. M. Tomczaka w artykule opublikowanym w „Rzeczpospolitej” z 9 września br., adwokaci wykonujący zawód w bardzo wyspecjalizowanej dziedzinie w dużych kancelariach stanowią mniejszość – a i ci mogą z czasem zmienić swój profil działalności na obsługę szerokiej rzeszy klientów. Dlatego celem aplikacji ma być przygotowanie adwokatów do wykonywania zawodu we wszystkich jego formach, także (a raczej przede wszystkim) w tej tradycyjnej. Wydaje się więc, że cały projekt wraz z przygotowywanym ostatnio projektem zmian p. o a. ma na celu obniżenie standardów wykonywania zawodu przez adwokatów i umożliwienie dostępu do zawodu szerokiej rzeszy coraz gorzej przygotowanych aplikantów. Powstaje pytanie o rzeczywisty zamiar ustawodawcy, skoro postulat „dostępu” do usług prawniczych byłby spełniony przez utworzenie grupy doradców prawnych, ciągłe obniżanie kryteriów wpisu na listę aplikantów i adwokatów, a także przez brak ograniczeń w świadczeniu usług na podstawie ustawy o swobodzie działalności gospodarczej.
Zgodnie z art. 30 pkt 4 projektu ustawy stopień doktora nauk prawnych ma uprawniać do przystąpienia do egzaminu II stopnia, a zatem de facto zastępować aplikację. Nie sposób zgodzić się, że egzamin doktorski jest wystarczającym kryterium sprawdzenia wiedzy kandydata, co w konsekwencji powoduje, że doktorat miałby zastępować aplikację. Można rozważać skróconą aplikację dla doktorantów. Niemniej jednak całkowite zwolnienie doktorów nauk prawnych z obowiązku aplikacji jest zupełnym niezrozumieniem istoty aplikacji przez Autorów projektu, gdyż egzamin doktorski weryfikuje wiedzę teoretyczną. Aplikacja natomiast jest przygotowaniem do praktycznego wykonywania zawodu. Trudno uznać, aby doktor, którego praca zwykle dotyczy jakiegoś bardzo wąskiego wycinka prawa – i to zwykle w aspekcie teoretycznym, prawnoporównawczym lub nawet historycznym – zyskał w ten sposób wystarczającą wiedzę o praktycznym stosowaniu prawa. Należy też otwarcie powiedzieć, że powszechnie wiadome jest, iż wielu doktorantów przed obroną zostaje w znacznym stopniu ukierunkowanych przez promotorów co do zagadnień, jakie będą poruszane w toku egzaminu. Skoro zatem omawiany projekt oraz projekt zmiany ustawy p. o a. mają na celu wprowadzenie całkowitej przejrzystości i rzetelności egzaminów, wątpliwe jest, czy egzamin doktorski spełnia te kryteria w stopniu, w jakim winien je spełniać egzamin uprawniający do rozpoczęcia aplikacji.
Można też dodać, że zgodnie z rządowym projektem zmian zasad uzyskiwania tytułów i stopni naukowych (skrytykowanym przez środowisko naukowe) wkrótce istniałaby możliwość robienia doktoratów po licencjacie. Wprawdzie nadal obowiązuje wymóg wyższego wykształcenia prawniczego dla wpisu na listę adwokatów, niemniej ów projekt wskazuje na tendencję do znacznego rozluźniania wymogów dla uzyskania stopnia doktora.
Co ważne, umknęło Autorom ustawy, że egzamin doktorski nie obejmuje całej dziedziny prawa, lecz jedynie dyscyplinę podstawową obejmującą dziedzinę tematu pracy (a także przedmiot dodatkowy, np. ekonomia lub filozofia i język obcy). Oznacza to, że na przykład egzamin doktorski, obejmując tylko procedurę cywilną, pomija już prawo cywilne materialne albo prawo handlowe, nie mówiąc o prawie karnym, administracyjnym i innych dziedzinach, które są przedmiotem szkoleń na aplikacji adwokackiej. Zatem doktor nie zdobywa całościowej wiedzy teoretycznej ze wszystkich podstawowych dziedzin prawa, nie wspominając już o doświadczeniu praktycznym.
Ponadto trzeba zauważyć, że w projekcie brak jest mechanizmów jakiejkolwiek weryfikacji ilościowej i jakościowej wykonywania przez osoby po egzaminie I stopnia podstawowych czynności prawniczych przez okres 4 lat, co ma zastępować aplikację (art. 30 pkt 3 projektu). Osoba wykonująca te czynności na własny rachunek nawet nie będzie w stanie ocenić, czy czynności te wykonuje prawidłowo – o ile nie dojdzie do sprawy odszkodowawczej przeciwko niej (a nawet w takim wypadku nie będzie przecież o tym informowała komisji przeprowadzającej egzamin II stopnia!).
Wydaje się, że więcej osób wybierze jako drogę dojścia do zawodu adwokata świadczenie tzw. podstawowych czynności przez 4 lata, gdyż nie wiąże się to z obowiązkami aplikanta, nie trzeba będzie uczestniczyć w szkoleniach, zdawać kolokwiów ani ponosić opłat.
Trzeba też zauważyć, że spójnik „lub” użyty w art. 6 ust. 3 projektu oznacza, że aplikant będzie mógł być jednocześnie doradcą prawnym.
UWAGI JĘZYKOWE
DOSTĘPNOŚCI USŁUG PRAWNICZYCH I WYSOKICH CENACH STOSOWANYCH
PRZEZ ADWOKATÓW I RADCÓW PRAWNYCH
Uzasadnieniem rządowych zmian ustaw, które mają na celu znaczne zwiększenie liczby adwokatów i radców prawnych oraz – mimo odmiennej deklaracji w uzasadnieniu projektu ustawy – powstanie trzeciego zawodu prawniczego, są powtarzane przez polityków i kolejne rządy argumenty, że „przeciętnego Polaka nie stać na adwokata”. Na poparcie tych tez przytacza się dane statystyczne o skokowym wzroście liczby spraw sądowych i małej liczbie adwokatów na 1000 mieszkańców w porównaniu z innymi państwami UE. Dane statystyczne mają to do siebie, że łatwo nimi manipulować. Dla przykładu, do liczby spraw sądowych Ministerstwo wlicza sprawy rejestrowe w Krajowym Rejestrze Sądowym. Krajowy Rejestr działa od roku 2001 i objął rejestrację wszystkich podmiotów gospodarczych, stowarzyszeń, fundacji, zakładów opieki zdrowotnej itp. Nic więc dziwnego, że wprowadzenie tego rejestru oraz sądowego rejestru zastawów spowodowało statystycznie lawinowy wzrost spraw sądowych, skoro oddzielną sprawą jest dla statystyki nawet wpisanie zmiany osób w zarządzie spółki. Z drugiej zaś strony przemilcza się fakt oczywisty, że sprawy te rzadko wymagają pomocy profesjonalnego prawnika.
Podawane w uzasadnieniu projektu liczby adwokatów i radców na 1000 mieszkańców są dowolną żonglerką, skoro po zsumowaniu adwokatów i radców okazuje się, że „nasycenie” rynku profesjonalnymi prawnikami nie odbiega od średniej w UE. Ostatnio wysoki urzędnik Ministerstwa, podając publicznie dane w tej kwestii, zupełnie dowolnie przyjął, że tylko 2/5 radców prawnych świadczy usługi dla ludności, zakładając błędnie, że nie robią tego radcowie zatrudnieni na etacie. Pominięto także coraz liczniejszą grupę prawników działających na rynku (której liczebności nawet autorzy projektu nie są w stanie określić w dużym przybliżeniu), przemilczając, że w wielu krajach, które powoływano w statystykach, tylko adwokaci są uprawnieni do świadczenia pomocy prawnej. Nawet uzyskany przez MS w powyższy, niepełny sposób wynik daje liczbę 50 radców i adwokatów na 100 tys. mieszkańców, co nie przeszkodziło temu urzędnikowi stwierdzić, że „Polska jest na poziomie Gruzji i Azerbejdżanu” – gdzie liczba prawników na 100 tys. mieszkańców wynosi odpowiednio 22 i 6.
Demagogiczny jest też argument uzasadnienia projektu, że zmiana ustawy p. o a. z 2005 r. nie przyniosła oczekiwanych rezultatów zwiększenia „dostępności” adwokatów, skoro w okresie 2 lat liczba adwokatów wzrosła „zaledwie” o 12%. Przy tym tempie wzrostu liczba adwokatów i radców już wkrótce przecież się podwoi. Jeżeli zaś celem nowelizacji ma być taka otwartość zawodu, aby podwojenie lub potrojenie następowało każdego roku, to jasno widać, że ustawodawcy chodzi wyłącznie o ilość, nie zaś jakość usług prawnych. Przytoczony przez urzędnika MS w wywiadzie dla czasopisma „Toga” jednostkowy przykład, że czas oczekiwania na wizytę u pewnego adwokata wynosi 2 miesiące, też nie przekonuje, skoro bez trudu można znaleźć wielu innych adwokatów czekających na klienta. Nikogo nie dziwią znacznie dłuższe kolejki do znanych lekarzy. W każdej dziedzinie życia wybitny specjalista ma więcej chętnych, niż jego mniej sławni koledzy.
Nie można przy tym zapominać, że kultura prawna w Polsce jest niska, co powoduje, że klienci rzadko zasięgają porad „prewencyjnie”. Z praktyki wynika, że nawet podmioty gospodarcze z sektora małych i średnich przedsiębiorstw zwykle przychodzą po pomoc prawną dopiero wtedy, gdy coś niekorzystnego się wydarzyło, gdy sprawa jest już skomplikowana i często na takim etapie, na którym nie można nic pomóc, podczas gdy jednorazowa porada przed transakcją uchroniłaby przed wielkimi stratami. Zmiana świadomości prawnej wymaga czasu, zmiany pokoleniowej i nie pomogą tu żadne odgórne działania rządu.
Trudno mi się także zgodzić z populistycznymi tezami o niedostępności usług prawnych z powodu rzekomego ubóstwa społeczeństwa polskiego, skoro kolejne rządy przypisują sobie istotny wzrost gospodarczy, ceny mieszkań osiągnęły rekord i mimo to popyt przerasta podaż, media zaś podają wiadomość, że w roku 2007 co czwarty Polak spędził swój urlop na wczasach zagranicznych. Bolą również publiczne opowieści polityków, jakoby honoraria adwokackie były nieprzyzwoicie wysokie, skoro z badań publikowanych rok temu przez dziennik „Rzeczpospolita” wynikało, że koszt podstawowej porady prawnej waha się w Polsce w zależności od miast od 30 do 100 zł (9–29 euro) – tym bardziej że porada prawna nie jest zwykle usługą, którą trzeba planować w comiesięcznym budżecie, gdyż przeciętny Polak nieprowadzący działalności gospodarczej zasięga jej raz na kilkanaście lat lub nawet rzadziej. Można więc zasadnie pytać, czy rzeczywiście wydatek rzędu około stu złotych raz na wiele lat przekracza możliwości większości osób.
Przechodząc jednak do konkretów – chciałabym podzielić się następującymi refleksjami:
Po pierwsze, jest oczywiste, że w każdym społeczeństwie istnieje jakiś odsetek ludzi naprawdę ubogich, którym trzeba zapewnić dostęp do pomocy prawnej. Jako przewodnicząca Komisji ds. z urzędu uczestniczę od kilku lat w pracach nad ustawą o dostępie do pomocy prawnej. Pracę nad tą ustawą rozpoczął jeszcze poprzedni rząd i ówczesny Pan Minister Andrzej Kalwas. Przygotował on projekt ustawy. Nasza komisja we współpracy z pozarządową organizacją Fundacja Academia Iuris poparła projekt co do zasady, choć skrytykowaliśmy założenie, że pomocy tej miałoby udzielać w całym kraju zaledwie kilkanaście państwowych Biur Pomocy Prawnej, co byłoby drogie, a nieefektywne. Przygotowaliśmy zatem wspólnie pisemne założenia zmian projektu, a prezes Fundacji został poproszony przez obecnego ministra o opracowanie autopoprawki. Ta autopoprawka zmieniała istotnie filozofię ustawy, czyniąc pomoc prawną bardziej przystępną, w rzeczywistości jednak nie zmieniała trzonu przepisów pierwszego projektu ustawy. Można powiedzieć – duża zmiana małym nakładem pracy. Działo się to ponad 2 lata temu. Od tego czasu praktycznie nic się nie dzieje. Projekt ustawy mającej zapewnić dostęp do bezpłatnych porad prawnych ludziom najuboższym przepadł gdzieś w tzw. „uzgodnieniach międzyresortowych”, a nowy rząd podobno pracuje nad nowym projektem, jednakże mimo deklaracji, że adwokatura zostanie zaproszona do prac nad nim, Ministerstwo nie zwróciło się do NRA o wzięcie udziału w zespole.
Po wtóre, od pewnego czasu uniemożliwiono w praktyce udzielanie porad pro publico bono, gdyż przepisy podatkowe wymagają, aby prawnik udzielający takich porad odprowadzał podatek VAT, mimo iż sam nie pobiera wynagrodzenia. Stanowisko Ministerstwa Finansów, które wyprowadza obowiązek płacenia VAT także od porad pro bono z Szóstej Dyrektywy VAT, jest całkowicie niezrozumiałe, skoro ta sama dyrektywa nie jest przeszkodą dla zwolnień z VAT pomocy prawnej pro bono w innych państwach członkowskich UE. Wprawdzie stanowisko to ostatnio wydaje się ulegać pewnemu złagodzeniu, niemniej nie ma wyraźnego rozwiązania ustawowego.
Państwo polskie nie robi więc nic, aby wdrożyć ustawę zapewniającą przedsądową pomoc prawną ubogim oraz uniemożliwia adwokaturze udzielanie bezpłatnie takiej pomocy, a jednocześnie propagandowo przedstawia adwokaturę jako grupę dbającą tylko o własne interesy mimo rzekomego powszechnego ubóstwa społeczeństwa.
Po trzecie – argument jakoby honoraria adwokackie uniemożliwiały dostęp do spraw sądowych okazuje się tylko antyadwokacką propagandą, jeżeli zainteresujemy się wysokością opłat sądowych w Polsce. W roku 2006 na jednym z posiedzeń komitetu CCBE zajmującego się problematyką Access to Justice przedstawiono nam wynik badań przeprowadzonych na uniwersytecie w Maastricht. Badanie to obejmowało porównanie kosztów sądowych w sprawach cywilnych, pracy i administracyjnych w 18 krajach UE. Badanie to nie obejmowało Polski, kiedy jednak porównaliśmy polskie opłaty, okazało się, że procesy w sprawach cywilnych i administracyjnych w sądach polskich są najdroższe spośród badanych krajów. W Polsce generalną zasadą w odniesieniu do sądowych procesów cywilnych i gospodarczych jest opłata w wysokości 5% wartości sporu za każdą instancję. Co oczywiste, druga instancja oraz skarga kasacyjna do Sądu Najwyższego wymagają kolejnej opłaty w takiej samej wysokości, jak za pierwszą instancję – tymczasem honoraria adwokackie za następną instancję mogą wynieść tylko 75% lub nawet 50% stawki za I instancję. Do kosztów sądowych należy dodać kolejne kilka procent na koszty związane z zaskarżaniem tzw. postanowień wpadkowych w drodze zażaleń. Zdarza się, że koszty sądowe za cały proces zbliżają się do 30% wartości dochodzonego roszczenia.
Porównajmy koszty sądowe i adwokackie w dużej sprawie gospodarczej:
Sąd za każdą instancję pobiera pełny wpis w wysokości 100 000 zł. Zakładając, że zostanie wniesiona skarga kasacyjna, ale sprawa nie zostanie nawet uchylona przez Sąd Najwyższy do ponownego rozpoznania, natomiast w sprawie wniesiono 2 zażalenia, opłaty sądowe wyniosą 340 000 zł. Honoraria adwokackie wg minimalnych stawek wyniosą za te wszystkie instancje łącznie 18 000 zł. Honoraria adwokackie wyniosą więc zaledwie ok. 5% kosztów poniesionych na opłaty sądowe. Inaczej mówiąc – opłaty sądowe w wielu sprawach majątkowych są nawet 20 razy większe niż honoraria adwokackie.
Dlatego jeżeli rząd naprawdę troszczy się o dostęp do wymiaru sprawiedliwości, winien w pierwszym rzędzie zająć się rzeczywistą barierą tego dostępu – horrendalnie wysokimi opłatami sądowymi.
Po czwarte – rząd w październiku 2005 roku wprowadził zasadę, że Sąd zasądza koszty adwokackie w wysokości od 1 do 6 minimalnych stawek wg swego uznania i swobodnej oceny, niezależnie na ile opiewa umowa między klientem a adwokatem lub radcą prawnym. W sądach utarła się niedobra praktyka, zwłaszcza w dużych sprawach, że niezależnie od nakładu pracy i stopnia skomplikowania sprawy, sądy i tak zasądzają tylko pojedynczą stawkę minimalną. Do rzadkości należą wypadki zasądzenia kosztów ponad jedną stawkę, a jeżeli już – to wynoszą półtorej lub dwie. Nie spotkałam się z zasądzeniem więcej niż trzykrotności stawki minimalnej. Wobec tego, jeżeli adwokat pobierze od klienta więcej, niż wynosi stawka minimalna, to nawet w razie wygrania sprawy, części honorarium klient zwykle nie odzyska od przeciwnika. Taka polityka prowadzi do niechętnego korzystania z profesjonalnej pomocy prawnej. Nawet przedsiębiorcy próbują czasem prowadzić sobie sami sprawy sądowe.
Po piąte – Wysoki Komisarz Rady Europy pan Thomas Hammerberg, który w grudniu 2006 r. sporządzał okresowy raport na temat przestrzegania w Polsce praw człowieka, prosił przedstawicieli adwokatury o odniesienie się do skarg osadzonych i tymczasowo aresztowanych, że obrońcy z urzędu zbyt rzadko odwiedzają ich w zakładach karnych. Wysoki Komisarz z ogromnym zdziwieniem przyjął informację, że wynagrodzenie adwokata z urzędu w postępowaniu przygotowawczym wynosi w zależności od rodzaju sprawy 180 lub 300 zł (tj. 53 lub 88 euro) i obejmować ma wszystkie czynności – nie tylko czytanie akt, przygotowywanie linii obrony i wniosków procesowych, ale także wizytę w zakładzie karnym, nierzadko oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów.
Jeżeli chodzi o otwarcie zawodów prawniczych, odbywa się ono w sposób niekontrolowany, mogący zniszczyć dorobek tradycji i renomy adwokatury. Pod hasłem walki z nepotyzmem odebrano samorządom prawo przeprowadzania naboru na aplikacje. Zamiast tego wprowadzono państwowy egzamin w formie testu – i to nie ukrywajmy, łatwiejszego niż testy na studiach. Jest to bowiem test jednokrotnego wyboru, każde pytanie ma 3 odpowiedzi do wyboru. Testy zaś w toku studiów zawierają pytania zwykle obszerniejsze, włącznie z kazusami (a więc na odpowiedzi jest mniej czasu), ponadto są to najczęściej testy wielokrotnego wyboru, z 4 możliwymi odpowiedziami. Natomiast tegoroczny, wyjątkowo trudny test, który rozpętał burzę polityczną, zapewne zostanie potraktowany jako „wypadek przy pracy” i pretekst do dalszego „otwierania” zawodu. Chociaż przygotowywało go Ministerstwo przy mniejszościowym udziale adwokatury, Minister Ćwiąkalski o złe przygotowanie pytań oskarża adwokaturę (wypowiedź dla PR 1 w dniu 23 września br.).
Mimo iż w ubiegłym roku testy przygotowane przez Ministerstwo były na tyle łatwe, że na aplikację adwokacką, radcowską i notarialną dostało się 4,5 tys. kandydatów (co powoduje trudności ze znalezieniem patronów, odpowiednio dużych sal wykładowych, zwiększeniem liczby wykładowców itp.), Minister Sprawiedliwości w imię „otwarcia zawodu dla młodych ludzi” postanowił znacznie uprościć testy, redukując liczbę pytań z 250 do 150, a liczbę wymaganych punktów ze 190 do 90. Daje to obniżenie bariery wymaganych prawidłowych odpowiedzi z 76% do 60%, przy jednoczesnym prawie dwukrotnym wydłużeniu czasu na 1 pytanie. Jest oczywiste, że skutkiem tego będzie dostanie się na aplikacje grupy miernie przygotowanych osób. Powstaje pytanie – w czyim interesie leży obniżanie poziomu aplikacji, a co za tym idzie – w przyszłości obniżanie poziomu usług świadczonych przez adwokatów i radców prawnych. To samo pytanie należy zresztą odnieść również do planu skrócenia aplikacji do 2 lat oraz likwidacji praktyk sądowych. Czy nie chodzi o „rozwodnienie” niezależnej grupy zawodowej przez niekontrolowany dostęp jednostek miernych zawodowo i etycznie? Każde państwo ma tendencje totalitarne, a silne samorządy są przeszkodą w osiągnięciu tego celu.
Trzeba zresztą zauważyć, że fakt dostania się na aplikacje wyjątkowo dużej liczby chętnych jest następnie wykorzystywany przeciwko samorządom, którym minister Czaja zarzuca niski poziom szkoleń w trakcie aplikacji. Inaczej mówiąc – czy na aplikację dostaje się dużo, czy mało chętnych, dla polityków winna jest zawsze adwokatura.
Mimo jednak tego lawinowego zwiększenia liczby aplikantów, a zatem otwarcia zawodów, Minister i rząd w dalszym ciągu powtarzają tezę o „potrzebie otwarcia korporacji” i konieczności utworzenia trzeciego zawodu prawniczego w postaci doradców prawnych, których docelowy zakres uprawnień będzie niemal taki sam jak uprawnienia adwokatów. Zawód ten nie będzie miał samorządu, nie będzie podlegał zasadom etyki adwokackiej lub radcowskiej, a wysiłek i koszt zdobycia tytułu doradcy ma być nieporównywalnie mniejszy, niż koszt aplikacji adwokackiej lub radcowskiej i wysiłek z nią związany.
Do tego Minister odgórnie narzucił maksymalny limit opłat, jakie samorządy adwokacki i radcowski mogą pobierać od aplikantów na szkolenie. Są one niższe niż roczny koszt studiów prawniczych w większości uczelni. Samorządy mają ogromne kłopoty finansowe, aby w ramach narzuconej kwoty przygotować szkolenia o odpowiedniej jakości. Dodajmy, że szkolenia w toku aplikacji są o wiele bardziej specjalistyczne, niż w toku studiów, a co za tym idzie – wymagają wykładowców o najwyższym poziomie oraz znawców praktyki. Państwo nie dokłada do tych szkoleń ani złotówki. Z drugiej zaś strony nie ma racjonalnego powodu, aby wymagać od adwokatów danej izby, by fundowali takie szkolenia aplikantom ze swoich składek – jak chciałoby tego Ministerstwo.
Wydaje się, że istotnym czynnikiem jest tu także wpływ lobby akademickiego, które zaczęło doskonale zarabiać, od kiedy uczelnie kilkakrotnie zwiększyły liczbę studentów na wydziałach prawa, oferując także tysiące miejsc płatnych. Nieprzypadkowo pojawiają się pomysły zastąpienia aplikacji w tradycyjnym modelu mistrz-uczeń treningami organizowanymi w podyplomowych szkołach prowadzonych przez wyższe uczelnie. Aplikacje, czyli praktyczną naukę zawodu, zastąpiłyby kolejne lata nauki zbliżonej w formie i treści do studiów.
Powyższe argumenty świadczą o tym, że uzasadnienie i cele projektu rządowego są w wielu wypadkach nierzetelne. Rząd przerzuca na adwokaturę winę za przeszkody w dostępie do pomocy prawnej, podczas gdy przyczyn tych przeszkód należy upatrywać m.in. w braku odpowiedniej ustawy oraz w polityce fiskalnej państwa wyrażonej w regulacji opłat sądowych czy podatku VAT od usług pro bono.
ZAWÓD DORADCY PRAWNEGO
W uzasadnieniu projektu napisano, że celem ustawodawcy nie jest stworzenie nowego zawodu doradcy, choć jednocześnie w innym miejscu wspomina się, że chodzi o wyodrębnienie grupy, która będzie różniła się od podmiotów świadczących usługi prawne na podstawie ustawy o swobodzie działalności gospodarczej, Ze względu na niewystarczający profesjonalizm tych ostatnich (trzeba jednak podkreślić, że projekt ustawy w żaden sposób nie ogranicza działalności takich podmiotów). Zatem tworzy się kategorię pośrednią pomiędzy adwokatami i radcami a podmiotami działającymi na podstawie powołanej ustawy, przyznając jednocześnie doradcom prawnym ochronę tytułu. Trudno więc zgodzić się z uzasadnieniem, że doradcy nie będą tworzyli odrębnego zawodu.
Pomijając w tym miejscu dyskusję nad zasadnością planów łączenia samorządów, widać teraz jasno dlaczego rząd dąży do połączenia adwokatów i radców, pod pretekstem, że dwa zawody wprowadzają dezorientację wśród klientów. Chodzi o stworzenie przestrzeni dla nowego zawodu doradcy prawnego.
W projekcie uderza brak jakiegokolwiek nadzoru nad działalnością doradców prawnych. Jest to nie do przyjęcia, gdyż nie będzie żadnych sankcji za zachowania nieetyczne, nierzetelne zachowania procesowe względem strony przeciwnej, naganiactwo itp. Odpowiedzialność cywilna, od której doradcy mają być ubezpieczeni, obejmować będzie przecież tylko szkody wyrządzone ich klientom wskutek zawinionych błędów. Ustawodawca ma więc zamiar stworzyć z adwokatów i radców grupę „dinozaurów” związanych niezrozumiałymi dla ogółu odbiorców zasadami etycznymi, które w rozumieniu klientów będą raczej przeszkodą dla oczekiwanej skuteczności prawnika – skuteczności w złym tego słowa rozumieniu.
Jedyną istotną przesłanką dla wpisu na listę doradców ma być, oprócz niekaralności, oświadczenie o ubezpieczeniu. Brak jednak regulacji weryfikującej odnawianie tego ubezpieczenia i możliwość skreślenia z listy doradców, którzy nie odnowili ubezpieczenia. To powoduje, że obowiązek ten będzie przez wielu doradców zaniechany po uzyskaniu wpisu na listę. Warto też zauważyć, że przepisy nie mówią o minimalnej sumie gwarancyjnej ubezpieczenia. Taka regulacja jest celowym zaniechaniem ustawodawcy. Potwierdził to minister Jacek Czaja na konferencji „Dostęp do zawodów prawniczych w Polsce” zorganizowanej przez Instytut Spraw Publicznych w czerwcu br., w której uczestniczyłam. Minister powiedział, że to rynek ma kontrolować, czy doradca zawarł umowę ubezpieczenia i doradcy, którzy zaniechają tego obowiązku, nie będą mieli klientów. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że zgłaszający się do doradcy np. starsi rolnicy ze sprawą o odwołanie darowizny lub rozgraniczenie mają tak wysoką świadomość prawną i wiedzę o odrębności zawodu doradcy prawnego, że zaczynają rozmowę z doradcą od pytań, czy jest on ubezpieczony, a jeżeli tak, to w jakim towarzystwie, do jakiej sumy gwarancyjnej i jakie wyłączenia zawiera ich polisa. Dlatego projekt naraża rzeszę potencjalnych klientów doradców na duże niebezpieczeństwo.
DYSKRYMINACJA PROCESOWA ADWOKATÓW WZGLĘDEM
DORADCÓW PRAWNYCH
Założenia projektu zakładają wyraźną nierówność adwokatów względem doradców. Tym ostatnim nadaje się bowiem liczne uprawnienia (nawet uwierzytelnianie pełnomocnictwa – czyli doradcy według projektu to niemal zawód zaufania publicznego) i przyznaje prawo do wynagrodzenia równego adwokackiemu. Nie nałożono zaś podobnych obowiązków. Brak w projekcie zmian w k.p.c. poddających doradców rygorom procesowym i skutkom negatywnym błędów formalnych (apelacje, zażalenia, skutki braków formalnych pism, opłaty sądowe, art. 207 § 3 k.p.c., obowiązek doręczania bezpośredniego pism w postępowaniu gospodarczym i szereg innych). A przecież doradcy mają być obowiązkowo ubezpieczeni od błędów, zweryfikowani przez egzamin jako profesjonaliści o wystarczających – zdaniem ustawodawcy – kwalifikacjach i mają pobierać honoraria równe adwokackim.
PODSTAWOWA POMOC PRAWNA
A SPRAWY Z WŁAŚCIWOŚCI SĄDÓW REJONOWYCH
Zdefiniowana w projekcie „podstawowa pomoc prawna” zakłada, że doradcy będą mieli prawo występowania we wszystkich postępowaniach sądowych cywilnych (oprócz rodzinnych) i gospodarczych, dla których sądami właściwymi rzeczowo są Sądy Rejonowe. Nie sposób nie zauważyć, że obecnie według k.p.c. różnica właściwości Sądów Rejonowych i Sądów Okręgowych jest głównie kwotowa. Umknęło natomiast autorom projektu, że sprawa o rozgraniczenie o wartości 30 tys. zł może być nieporównanie trudniejsza od sprawy o zapłatę z faktury kwoty np. 20 milionów złotych. Także całe postępowanie upadłościowe, wymagające wręcz wiedzy specjalistycznej, będzie w kompetencji doradców prawnych. Podobnie postępowanie wieczystoksięgowe, które zawiera niekiedy bardzo skomplikowane zagadnienia prawne, i szereg innych. Nie trzeba nawet uzasadniać, że doradcy nie będą mieli należytych kompetencji do prowadzenia większości spraw sądowych, a tym bardziej tak specjalistycznych. Zdanie testu I stopnia umożliwi prowadzenie procesów wielu osobom, które dotąd nie widziały rozprawy innej niż w programach telewizyjnych.
Jaki jest przeciętny poziom studiów prawniczych, niech świadczy fakt, że przeprowadzony przez Ministerstwo egzamin na licencję syndyka zdało w Polsce tylko 5 osób. Na marginesie zaś trzeba zauważyć, że wprowadzając dla przyszłych syndyków wymóg kilkuletniego zarządzania przedsiębiorstwami, wyeliminowano z tej grupy adwokatów ze względu na zakaz sprawowania przez nich funkcji w zarządach spółek.
ALTERNATYWA DLA APLIKACJI
CZY PRÓBA ZNISZCZENIA TRADYCYJNEJ APLIKACJI?
Wydaje się, że można postawić w odniesieniu do projektu powyższe pytanie. Zgodnie z projektem aplikacja ma być skrócona do 2-letniego okresu i nie obejmować praktyk sądowych. Nie trzeba już w tym miejscu powtarzać znanych argumentów o potrzebie praktyk i ich przydatności dla przygotowania do zawodu adwokata. Trzeba jednak pamiętać, że w przeciwieństwie do tez zaprezentowanych przez adw. M. Tomczaka w artykule opublikowanym w „Rzeczpospolitej” z 9 września br., adwokaci wykonujący zawód w bardzo wyspecjalizowanej dziedzinie w dużych kancelariach stanowią mniejszość – a i ci mogą z czasem zmienić swój profil działalności na obsługę szerokiej rzeszy klientów. Dlatego celem aplikacji ma być przygotowanie adwokatów do wykonywania zawodu we wszystkich jego formach, także (a raczej przede wszystkim) w tej tradycyjnej. Wydaje się więc, że cały projekt wraz z przygotowywanym ostatnio projektem zmian p. o a. ma na celu obniżenie standardów wykonywania zawodu przez adwokatów i umożliwienie dostępu do zawodu szerokiej rzeszy coraz gorzej przygotowanych aplikantów. Powstaje pytanie o rzeczywisty zamiar ustawodawcy, skoro postulat „dostępu” do usług prawniczych byłby spełniony przez utworzenie grupy doradców prawnych, ciągłe obniżanie kryteriów wpisu na listę aplikantów i adwokatów, a także przez brak ograniczeń w świadczeniu usług na podstawie ustawy o swobodzie działalności gospodarczej.
Zgodnie z art. 30 pkt 4 projektu ustawy stopień doktora nauk prawnych ma uprawniać do przystąpienia do egzaminu II stopnia, a zatem de facto zastępować aplikację. Nie sposób zgodzić się, że egzamin doktorski jest wystarczającym kryterium sprawdzenia wiedzy kandydata, co w konsekwencji powoduje, że doktorat miałby zastępować aplikację. Można rozważać skróconą aplikację dla doktorantów. Niemniej jednak całkowite zwolnienie doktorów nauk prawnych z obowiązku aplikacji jest zupełnym niezrozumieniem istoty aplikacji przez Autorów projektu, gdyż egzamin doktorski weryfikuje wiedzę teoretyczną. Aplikacja natomiast jest przygotowaniem do praktycznego wykonywania zawodu. Trudno uznać, aby doktor, którego praca zwykle dotyczy jakiegoś bardzo wąskiego wycinka prawa – i to zwykle w aspekcie teoretycznym, prawnoporównawczym lub nawet historycznym – zyskał w ten sposób wystarczającą wiedzę o praktycznym stosowaniu prawa. Należy też otwarcie powiedzieć, że powszechnie wiadome jest, iż wielu doktorantów przed obroną zostaje w znacznym stopniu ukierunkowanych przez promotorów co do zagadnień, jakie będą poruszane w toku egzaminu. Skoro zatem omawiany projekt oraz projekt zmiany ustawy p. o a. mają na celu wprowadzenie całkowitej przejrzystości i rzetelności egzaminów, wątpliwe jest, czy egzamin doktorski spełnia te kryteria w stopniu, w jakim winien je spełniać egzamin uprawniający do rozpoczęcia aplikacji.
Można też dodać, że zgodnie z rządowym projektem zmian zasad uzyskiwania tytułów i stopni naukowych (skrytykowanym przez środowisko naukowe) wkrótce istniałaby możliwość robienia doktoratów po licencjacie. Wprawdzie nadal obowiązuje wymóg wyższego wykształcenia prawniczego dla wpisu na listę adwokatów, niemniej ów projekt wskazuje na tendencję do znacznego rozluźniania wymogów dla uzyskania stopnia doktora.
Co ważne, umknęło Autorom ustawy, że egzamin doktorski nie obejmuje całej dziedziny prawa, lecz jedynie dyscyplinę podstawową obejmującą dziedzinę tematu pracy (a także przedmiot dodatkowy, np. ekonomia lub filozofia i język obcy). Oznacza to, że na przykład egzamin doktorski, obejmując tylko procedurę cywilną, pomija już prawo cywilne materialne albo prawo handlowe, nie mówiąc o prawie karnym, administracyjnym i innych dziedzinach, które są przedmiotem szkoleń na aplikacji adwokackiej. Zatem doktor nie zdobywa całościowej wiedzy teoretycznej ze wszystkich podstawowych dziedzin prawa, nie wspominając już o doświadczeniu praktycznym.
Ponadto trzeba zauważyć, że w projekcie brak jest mechanizmów jakiejkolwiek weryfikacji ilościowej i jakościowej wykonywania przez osoby po egzaminie I stopnia podstawowych czynności prawniczych przez okres 4 lat, co ma zastępować aplikację (art. 30 pkt 3 projektu). Osoba wykonująca te czynności na własny rachunek nawet nie będzie w stanie ocenić, czy czynności te wykonuje prawidłowo – o ile nie dojdzie do sprawy odszkodowawczej przeciwko niej (a nawet w takim wypadku nie będzie przecież o tym informowała komisji przeprowadzającej egzamin II stopnia!).
Wydaje się, że więcej osób wybierze jako drogę dojścia do zawodu adwokata świadczenie tzw. podstawowych czynności przez 4 lata, gdyż nie wiąże się to z obowiązkami aplikanta, nie trzeba będzie uczestniczyć w szkoleniach, zdawać kolokwiów ani ponosić opłat.
Trzeba też zauważyć, że spójnik „lub” użyty w art. 6 ust. 3 projektu oznacza, że aplikant będzie mógł być jednocześnie doradcą prawnym.
UWAGI JĘZYKOWE
Zaskakuje i smuci, że Autorzy projektu używają w odniesieniu do samorządów adwokackiego i radcowskiego kolokwialnego i mającego negatywne konotacje określenia „korporacje”. Warto w tym miejscu przypomnieć, że na konferencji zorganizowanej w Senacie przez Prezesa NRA, Pan Sędzia J. Stępień (b. Prezes TK) podkreślił, iż nazwa „korporacje” została z powodzeniem wprowadzona przez media na zamówienie polityczne, ale Trybunał Konstytucyjny w swoich orzeczeniach nigdy nie użył tego zwrotu, gdyż Konstytucja zawiera termin „samorząd”.
Zgadzam sie z autorem, doktorzy, nie powinni być zwolnieni z odbywania aplikacji, co najwyżej z egzaminu wstępnego na aplikacje
Stek bzur….