W tym roku wakacje na Mazurach. Objazdowe. W drodze, w miejscowości Jajkowo proszę o zupę rybną. Jest bardzo przyzwoita. Rodzi się pomysł aby na Mazurach wytyczyć „szlak zup rybnych”.
Codziennie w porze lunchu i wieczorem do obiadu w kolejnych restauracjach zamawiam zupę rybną i na bieżąco komentuję na FB. Olbrzymie zainteresowanie i moc polubień. Znacznie więcej niż w dyskusji o nowelizacji Kodeksu postępowania cywilnego.
Mimo dużego samozaparcia i konsumowania niemal codziennie dwóch zup rybnych, wnioski nie są optymistyczne. Podróżując po Mazurach, nie trafiłem na ani jedną zupę rybną która mogłaby uzyskać moją bardzo dobrą ocenę. Co więcej, niemal powszechne serwowanie „czerwonych” zup, które są zazwyczaj zwykłą pomidorową, do której kucharz dorzucił w ostatniej chwili kawałek ryby i garść kopru, to po prostu kulinarna zbrodnia. Na Mazurach ani raz nie zaproponowano mi w restauracji zabielanej zupy rybnej z lokalnych ryb słodkowodnych (a przecież to biała zupa rybna jest zupą typowo polską). W miarę smaczne były flaczki z lina w Mikołajkach (bo tę zupę trudno popsuć), ale już rosół z węgorza w tej samej restauracji, poniżej krytyki. (Otto von Bismarck zapewne jadał inną „zupę węgorzową”, być może hamburską z dodatkiem suszonych śliwek, ale o takiej na Mazurach nie słyszano) Niemniej była to jedyna knajpa, w której proponowano więcej niż jedną „zupę rybną”. Dodawanie owoców morza do zup rybnych na Mazurach, to czysta profanacja.
W rezultacie najsmaczniejszy rosół rybny zjadłem, w… Suwałkach; bo będąc na Mazurach nie mogłem się oprzeć aby nie zrobić wypadu na moją ukochaną Suwalszczyznę).
Na Podlasiu, w Tykocinie, miałem pecha; słynna restauracja „rzeczna” akurat w dniu, w którym się do Tykocina wybrałem, była zamknięta. Podobny zawód po powrocie na Mazury; w Krutyniu, akurat… brak zupy rybnej w menu. W tej sytuacji odstępuję od indywidualnych ocen odwiedzonych restauracji, musiałbym bowiem przydzielać wyłącznie „plusy ujemne”. Szkoda, że kultura gastronomii mazurskiej jest na tak niskim poziomie.