DGP – Czy pana zdaniem nadzwyczajny zjazd był potrzebny, skoro dwa dni wcześniej Sejm przegłosował przepisy ustawowe, pozwalające na przeprowadzenie zjazdu i zgromadzeń w formie zdalnej? 

MG – Moim zdaniem był. Po pierwsze jako test, czy w ogóle da się to zrobić w formie zdalnej. Dobrze, że można takie rzeczy przetestować w praktyce przed zwyczajnym zjazdem. Po drugie, żeby wprowadzić ramy regulaminowe – bo czy ustawodawca ostatecznie uchwali upoważnienie, nie było na etapie zwoływania, a nawet odbywania zjazdu wiadome. Po trzecie – potrzebę tę artykułowała izba warszawska. Jest to największa izba, w której najtrudniej w pandemii zorganizować zgromadzenie, a więc jeśli widzi taką potrzebę, trzeba zjazd przeprowadzić. Ale procedowanie na zgromadzeniach i regularnym zjeździe i tak musi być zgodne z ustawą covidową, więc dalej czekamy na zakończenie procesu legislacyjnego.

No i jak pana zdaniem wypadł ten test? 

Z jednej strony na pewno pozytywnie, bo zjazd udało się sprawnie przeprowadzić. Ale z drugiej strony pokazał, że ta formuła przeprowadzania zgromadzeń i zjazdu adwokatury to ostateczność. Jakaś proteza na czas pandemii, wyłączająca to, co najcenniejsze. Możliwość debaty, rozmowy, spotkania ludzi, wymiany poglądów i doświadczeń. A co za tym idzie – wspólnego poszukiwania w dyskursie optymalnych rozwiązań. Wyłącza też bezpośredniość, czyli istotę zjazdu adwokatury. W związku z tym – jako ostateczność, ze względu na szczególny czas pandemiczny, jestem w stanie to zaakceptować, ale jako formułę docelową – absolutnie nie!

Byłbym ostatnim wzywającym do zastosowania tej formuły dla tak ważnego wydarzenia, jak Krajowy Zjazd Adwokatury, gdyby to nie było absolutnie konieczne. I mam nadzieję, że zjazd odbędzie się w inny sposób. Bo ten zdalny nie napawa optymizmem.